|
witaaj na portalu mArTy.. =] peace
|
ZDOBĄDŹ PIÓREM ŻYCIE WIECZNE !!!! Cykliczny Konkurs Literacki
Niniejszym ogłaszam rozpoczęcie 4 Edycji Konkursu na prace literackie powiązane z Areną Albionu.
Nagroda cotygodniowa: 100PP + szmaragd, lub odpowiednik w talarach
- Warunkiem przyjęcia pracy jest obecność w utworze przynajmniej jednego Rodzimowiercy lub nawiązanie do kultury i religii Rodzimej. - Prace można nadsyłać do godziny 00:00 w nocy z piątku na sobotę. - Utwory można przesyłać na priv w grze do Aivara, lub umieszczać samodzielnie na forum Rodzimowierców pod adresem http://rodzimki.kajecik.pl/ - Wszystkie zgłoszone prace będą umieszczone na forum Rodzimym i oceniane w głosowaniu przez Wszystkich Rodzimków. - Ogłoszenie zwycięzcy w poniedziałek. - Przy dużej liczbie zgłoszeń do konkursu istnieje możliwość przydzielenie więcej niż jednej nagrody tygodniowej. - Wśród zwycięzców kilku kolejnych edycji konkursu, zostanie wybrana praca nagrodzona Nagrodą Główną – Niespodzianką.
Zachęcam do udziału w zabawie i życzę powodzenia !!!
Niech Bogowie Obdarzą Was Natchnieniem !!!!!!! :)
-------- przypominam, że na zakończenie 4 Edycji, wybierzemy najlepszą prace z całego miesiaca. Obecna pula nagród finałowych wynosi ok. 5 mln talarów :) i rośnie ;)
Autor: Mah Ikus
Rodzimki rodzimeczki, rodzimusie, co deptacie w lasku trawusie, To Wy przyczółki drażnicie, kiedy napitek robicie, gryzą potem mnie łajzy po piętach, kiedy przeszkadzam wam w świętach, Dzięki mnie najlepszą zrobiliście matrioszkę, niech mi miodu skapnie troszkę, bo inaczej w szał bitewny wpadnę niebywały, i wam z urwiska łopatą zrobię Chrobrego wały. Potem posadzę drzewko drugie, przy Peruna drzewie, nie będziecie wiedzieć gdzie się modlić w potrzebie. Potem jeśli sił mi jeszcze styknie, To Mah Ikus Alinkę bzyknie, Ta nie mogąc wykarmić dziecka kolejnego, zamknie miodowy interes, przeniesie się do kraju innego. I tak dzięki mym staraniom i strategii, bardowie zaśpiewają że przeze mnie Rodzimki polegli...
Brechtowny wierszyk :D
Autor: KIREJ
WDZIĘCZNOŚĆ LUDZKA NIE ZNA GRANIC
I przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze. wyglądał dobrze. całkiem niepozornie. raz jeszcze przypomniał sobie rozmowę ze swym doradcą. udawać żebraka, by dowiedzieć się czegoś więcej o poddanych? nie był pewien czy to aby na pewno dobry pomysł, ale nie miał już wyjścia. stał już ubrany przed lustrem i przyglądał sie tej jakże dziwnej postaci która była nim. nie czół się najlepiej w tym obdartym i wyświechtanym płaszczu.. no i te buty! już się bał, co będzie kiedy wyjdzie w nich na ulice...
- wszystko w porządku?- wyrwał go z zadumy doradca-Panie..- dodał po namyśle- .. jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - naturalnie- jego głos wibrował jeszcze przez chwile w wielkiej garderobie - naturalnie - powtórzył i delektował się echem.
II było niestety tak jak sie spodziewał. czół się jakby wyszedł na ulice w samych skarpetkach dopiero teraz cała sytuacja zaczęła go trochę stresować. on - władca - miał chodzić po swojej stolicy i prosić mieszkańców o jałmużnę. mógł jeszcze wrócić. ale cóż na to powiedziałby jego doradca? nie... już za późno- musiał iść.
- czego? -usłyszał odpowiedź lekko podchmielonego.. osobnika, gdy zapukał do jego drzwi- czego? - Yyy... - i co miał powiedzieć? "czy wspomożesz mnie panie talarami?" ech.. nie wiedział, że to takie trudne.. - więc won! - krzyknął tamten zatrzaskując drzwi - idź do czorta! - ja.. to jest .. - rzekł jeszcze do zamkniętych drzwi władca i ruszył w poszukiwaniu bardziej przyjaznych mieszczan
III uciekał wąskim zaułkiem. nie był pewien czemu na jego prośbę o ciepłą strawę, z okna nad drzwiami poleciały ciężkie metalowe garnki, wiedział jednak z cała pewnością, że nie było łatwo być tutaj biedakiem - bolały go nogi, od czterech godzin uciekał spod domów, lub unikał lecącego w jego stronę sprzętu domowego. i było mu zimno... no i te buty .. a właściwie absolutny ich brak ..
IV - słucham? - zapytał wykrzywiając się półgłuchy poczciwy staruszek przykładając do ucha róg woła- co? nie było tak źle- to chyba pierwszy który go wpuścił za próg. i za pewno ostatni. nie był całkiem pewien, czy dobrze zrobił wchodząc do domostwa tego.. ludka. - jestem Aivar, kupiec na emeryturze - rozwiał jego wątpliwości co do rasy ludek - a ty? - spytał uśmiechając się i podając mu zupę z ... władca miał nadzieje, że były to grzyby.. - nie martw się. jest zdrowy i oczyszcza organizm - zapewnił Aivar. smakowała świetnie, ale grzybowa to nie była. wolał sie nawet nie zastanawiać czym były więc te kawałeczki pływające tuż pod powierzchnią ... zupy? - jestem Aivar - powtórzył staruszek - a ty? - ja .. - no tak. kim on był? był panem tego wszystkiego naokoło, co tylko mogło dostrzec oko ludzkie. był też władcą tego miasta. odpowiedział więc- nikim..- zawahał się - ..wędrowcem - dodał szybko. - taaaak ? - zapytał ludek świdrując go wzrokiem - bo nie wyglądasz.. masz zbyt miękkie ręce i czyste włosy - dodał z chytrym uśmieszkiem. - ja.. dbam o siebie... - wyjaśnił "wędrowiec" i zaczął łapczywie pochłaniać zupę by uniknąć dalszych pytań - była naprawdę dobra. - ach taaak.. dbasz ... widzę. powiedz więc czemu pożerasz wywar odświeżający? ten komunikat dotarł do władcy dopiero po trzech łyżkach. - co ?! - wrzasnął wypluwając ciecz z ust/ - no .. to taka nasza rodzima tradycja - przybyszowi dajemy wywar odświeżający, by się.. no... odświeżył ... - wyjaśnił ze szczerym rozbawieniem Aivar - aha.. - władca trochę sie uspokoił.
V leżał na kanapie i czekał, aż tym razem zupa ułoży mu się w brzuchu. nie był to przecież brzuch byle jaki.. było mu wygodnie. ludek podał mu jeszcze dzban świetnego miodu i władca czół się jak w niebie. a Aivar odpowiadał - o tym i o tamtym - a leżący nie przerywał mu - było mu naprawdę wygodnie...
VI -dziękuje ci za gościnę dobry .. - władca zawahał się - .. człowieku. - nie ma za co .. wędrowcze - odparł z uśmiechem Aivar.
VII mogłoby Ci się wydawał drogi Czytelniku, ze to koniec opowieści, że Aivar został szczodrze nagrodzony przez władcę i żył długo i szczęśliwie. tak jednak dzieje sie tylko w bajkach. w rzeczywistości Aivar został stracony następnego ranka. bo to nie była bajka.
pióra KIREJa
Wiele tygodni po znalezieniu księgi Paren przemierzał ziguryjską pustynię w poszukiwaniu zwierzątek, by, jak to mówił "rozprostować kości i rozruszać mięśnie". Spędziwszy pół dnia na gonitwach za słoniami, jaszczurami i innymi bestiami postanowił zdobyć wiedzę garncarza. Nakopał więc szybko paredziesiąt sztuk gliny, kupił koło garncarskie i wrócił na pustynię. Szybko odnalazł wypalarnię gliny, gdzie mistrz przyjmował czeladników. Mistrz gliniarstwa zmierzył go długim spojrzeniem, zapytał czy posiada glinę i koło garncarskie. Widać było, że rodzimowierca nie przypadł mu do gustu. Parenowi owy człowiek również nie bardzo się podobał, ale że miał go uczyć, nie dał sobie tego po sobie poznać. Odpowiedział, że oczywiście, posiada wszystko co potrzeba i jest gotowy by przystąpić do nauk. Gliniarz z nieukrywanym wstrętem i błyskiem w oczach zapytał o posiadany poziom parobka. Paren, jak na kupca przystało, był biegły w tejże praktyce, bez wahania odpowiedział więc, że przekroczył wymagany poziom dawno, dawno temu. Garncarz nie miał więcej pytań, toteż przyjął rodzimowiercę na ucznia. Oboje jednak wiedzieli, że z ich współpracy żadne cuda nie wynikną. Garncarz przekazywał Parenowi jedynie niewielką część swojej wiedzy, ten z kolei nie przykładał się do poleceń mistrza. Ziewając raz po raz zadawał głupie pytania typu : "Z czego robi się dzbany?" , co doprowadzało garncarza do białej gorączki. Po serii takich pytań mistrz był na skraju załamania nerwowego, zostawiał więc Parena samego, który ani myślał pracować nad gliną. Za którymś razem, gdy nudził się niezmiernie, przypomniał sobie o odnalezionej księdze rodu Von Rasów. Rozejrzawszy się dokoła, czy czasem "stary dziad", jak zwykł nazywać mistrza, nie nadchodzi, sięgnął do schowka i wyciągnął księgę wykonaną ze smoczej skóry, wysadzaną diamentami, szmaragdami i łuskami smoczymi. Serce smoka leżące w centrum obić biło, jak gdyby żyjąc własnym życiem. Paren uśmiechnął się do siebie, otworzył drugą stronicę i dojrzał napis, który wcześniej, przy oglądaniu księgi, pominął. Litery wijące się niczym pustynne węże układały się w napis: "Księga wykonana przy współpracy Przyjaciół i ich umiejętności. Wiara, nadzieja, przyjaźń, zaangażowanie, oddanie i miłość uczyniły ją czymś niezwykłym. Dopóki serce smoka bić będzie, dopóty rody Von Rasów spisywane będą niewidzialną ręką trzymającą pióro Białego Gołębia na stronicach tejże księgi" Paren był coraz bardziej podekscytowany. Otworzył następną stronicę, dłonią starł grubą warstwę kurzu przykrywającą tekst. Dojrzał spis treści. W tym momencie usłyszał kroki nadchodzącego garncarza. Szybkim ruchem zamknął więc księgę i odłożywszy ją na bok wziął do ręki dwie uncje gliny. Podniósł je do góry, spojrzał na nie pod światło. W takiej pozycji zastał go mistrz. "No, brawo, nareszcie wziąłeś się do roboty" rzekł uśmiechając się pod nosem. "Tak, mistrzu.." odrzekł Paren uśmiechnąwszy się w myślach. Wiadomym jednak było, że chce dojrzeć owy spis treści, który zawarty jest w księdze. Jednakże mistrz usiadł koło niego przyglądając się jego pracy. "No nic"- pomyślał Paren - "zrobię to innym razem.." CDN:)
Następnego dnia młody człowiek budząc się poczuł przepiękny zapach miodu, który robiło się w domostwie w którym przebywał. Gdy otworzył oczy nie zobaczył nikogo. Wstał z łózka, usiadł do stołu i zjadł strawe popijajac miodem, który to bym na owym stole. Posiliwszy się wyszedł z domu do osady. Nie widział nikogo w osadzie i postanowił się przejść. Wędrując widział majdan pełen towarów, lecz i tam nikogo nie było. Szedł dalej do Warowni otoczonej murami, lecz i tam nie było żywej duszy. Chłopak zmartwił się bardzo faktem, że nie ma nikogo w wiosce prócz niego. Podszedł jeszcze kilka kroków i usłyszał szeptanie jakby modlitwy. Podążył więc za głosami, a dzięki temu dotarł do wielkiego drzewa, pod którym to modlili się Rodzimowiercy jak co każdy poranek. Młodzieniec nieśmiało, lecz dołączył do modłów. Nie wiedział co mówić więc powtarzał po kapłance Lihriennie, która przygotowało jadło dla niego. Rozglądając się ujżał między innymi: Aivara, Lihrienne, Zubre, Marka Wielkiego, Parena i wielu, wielu innych. Nabożeństwo trwało dobre kilkadziesiąt minut, przez co chłopak mógł dokładniej przyjżeć się zgromadzonym Rodzimowiercom. Po zakończeniu modlitw wszysycy podeszli przywitac "przybysza". Nagle podszedł Aivar ze smutną miną chłopak wiedział, że coś jest nie tak. - Niestety Twój dziadek... - Co jest z moim dziadkiem?! - On nie żyje - oznajmił Aivar Chłopak rozpłakał się gdy tylko to usłyszał. - To wszystko przeze mnie, gdybym nie wchodził do puszczy dziadek jeszcze by żył. - To nie twoja wina, lekarstwa mu by i tak nie pomogły. Aivar wziął chłopaka na konia i ruszyli do Orgrodu gdzie odbywał się pogrzeb..... Kilka tygodni później gdy chłopak nie miał domu musiał radzic sobie samemu. Coraz trudniej było mu zdobyć jedzenie i potrzebne srodki do życia. Pewnego dnia gdy chłopak wracał z mokradeł napotkał Aivara, który rzekł do niego "Chodź ze mną". Ten bez wahania podążył za Aivarem. Przeszli przez tajge do puszczy następnie weszli przez częstokół do osady. Tam powitali go wszyscy Rodzimkowie. Zubra podszedł do chłopca i spytał : " Czy chcesz dostąpić do szlachetnego grona Rodzimowierców? Bogowie czuwali nad Tobą i teraz chcą abyś im oddawał cześć." Chłopiec odrzekł " Tak chciałbym dostąpić zaszczytu stania się Rodzimowiercom" Zubra odparł, tak więc powtarzaj za mną " Przysięgam na Topór Peruna, że będe oddawał pokłon pogom Naszym, bronił ziem Naszych, a kiedy trzeba będzie oddam życie za wiare i lud Rodzimowierczy". On odparł "Przysięgam...". Po zakończeniu ceremonii odbyła się uczta i zabawy, śpiew i tańce w około ognisk. po kilku godzinach wszyscy zrobili się senni i położyli się spać. Następnego dnia nowy Rodzimek przybrał oręż i bronił ziem Rodzimowierczych jako wojmił. Bandytów łapał i wsadzał ich do Dołu Straconych, aby sprzątali go podczas swojej odsiadki. Lecz pewnego dnia musiał zrezygnować z walk i przybrał nowe stanowisko jako kupiec, mając nadzieje że kiedyś będzie dzielnym kupcem narbonusem tak jak jego Bracia i Siostry z nowej rodziny.
CDN :)
Wizyta w Krainie Prawych - w Hardronie (początek z poprzedniej edycji i nowe zakończenie - znajomość mitologii wskazana)
Jam jest prawym kupcem, po świecie podróżującym, zarabiam sobie w kupieckim fachu i doświadczenie zbieram. Razu pewnego jakem po tajdze wędrował ujrzałem okazałe drzewa tworzące jakby bramę. Obok nich stały figurki jakiś bożków. Niewiele żem zrozumiał ze inskrypcji na nich umieszczonych, zali jednak udałem się w stronę „drzewnej bramy”. Wnet opuszczając zgięłczącą tajgę, gwiżdżący w niej wiatr, który mrozem ściskał me policzki, otknęła cisza mnie głęboka. Słyszałem ja li tylko śpiew leśnych ptaków, bzyczenie leśnych pszczół w barciach nieopodal. Raz na jakiś czas potworny syk węza, oraz krzyki jakiegoś rycerza zaatakowanego przez takowe zwierzę oraz inne. Lecz pierwsze co poczułem, to zapach żywicy z sosnowego zagajnika nieopodal rosnącego. Przechodząc dalej ścieżką ukąsił mnie komar, który oderwał się z chmary odbywającej nad stawem swe gody. Na stawie znajdowała się malutka wysepka, ze strzegącym jej ołtarzykiem boginki. Kiedy przechodziłem obok pól makowych poczułem się senny, więc z radością pobiegłem w stronę karczmy, należącej do Wódożłopa, jednak zaznałem serdecznej gościnności ludzi zamieszkujących te tereny. Od razu widać, że to lud prosty, dobry i pracowity. Każdy z tych ludzi na szyi nosił jakiś amulecie bóstwa. Podano mi miodem pięknie pachnący dzban. Gdy przyłożyłem go do ust, poczułem słodycz i niebiański smak napoju. Dziadziałem się, że to miód pitny, który dzięki ich trudom i wysiłkom mogę skosztować. Trunek ten tak mnie na nogi postawił, że żem karczmę opuścił żwawym krokiem. Obok karczmy znajdował się szałas, w którym mieszał stary mężczyzna namawiający do zakupu jakiegoś towaru, lecz nie chciał mi powiedzieć co to. Dowiedzieć się mogłem tylko po zapłacie. Pozdrowiłem go i podziękowałem oddalając się. Idąc dróżką na zachód, natrafiłem na pszczele barcie. Bzyczenie pszczół oszałamiało, tym bardziej, że wszędzie unosiły się stróżki dymu. Spotkałem przy barciach bardzo sympatycznych ludzi, którzy przez swą pracowitość nie przestawali wybierać pszczelich plastrów z uli podczas rozmowy ze mną. Jeden z nich powiedział mi wzruszającą historię o tym, jak wrócił z Nawii. Opowiedział mi o tym, co czuł, dlaczego się wydostał. „Przyszedł do mnie Perun jaśniejący i wezwał, że mój czas jeszcze nie nadszedł” – zwierzył mi się. Dalej poprowadził mnie Na wzgórze jaśniejące, od którego pałało ciepło. W każdym jego miejscu płonęło ognisko. Mój muł nie wszedł na teren wzgórza, a człowiek którego spotkałem wyciągnął z kieszeni posążek bożka, ze sakwy kilka talarów o wrzucił do ogniska. Płomień zajaśniał, a on powstał. Uczyniłem więc to samo. Powiedział mi tak „ Miły jesteś cudzoziemczy kupcze, dobro w sercu twym mieszka, lecz wiedz, że aby dostać się do Naszego Świętego Miasta Hadron władca krainy twej za dobroć twą poręczyć musi wystawiając ci żelazny list”. Podziękowałem mu za to i oddaliłem się. Podczas całej mej wędrówki napotykałem na ogromne posągi bóstw. Pierwej na mej drodze spotkałem posąg boga, który wszelaką roślinnością zarastał, jakem się dowiedział, to Jarun był. Dalej posąg boga, przedstawionego pośród gwiazd i księżyca, jakem się dowiedział, to Chors był. Kolejnym na drodze mej był posąg boga, całego w ogniu przedstawionego, jakem się dowiedział, to Swaróg był. W najodleglejszym, najciemniejszym i najstraszniejszym zakątku puszczy natknąłem na posąg boga, stojącego pośród czaszek. Posąg ten, wraz z otaczającymi go wysokimi bezlistnymi drzewami obsiadały tysiące, miliony sów. Sów takich wielkich i takich strasznych, że dech w piersi zabierało. Raz na jakiś czas w powietrze wzbijała się jedna, a w tym momencie powietrze przepełniała rozpacz i krzyki smutku. Jakem się dowiedział to Weles był. Jakoże żem listu żelaznego nie posiadał udałem się do ojczyzny mej cały wypełniony przeżyciami, woniami i smakami dnia dzisiejszego. Obiecałem sobie, „JESZCZE TAM POWRÓCĘ!”. Jakem powiedział, takem zrobić zamierzał… Następnego dnia, kiedym oczy swe otworzył, ujrzałem mały, przytulny pokoik w drewnie cały. Szybko ekwipunek swój przywdziałem i po drewnianych schodach zbiegłem. Schody zaskrzypiały szyderczo. Gdy opuścić karczmę zamiar miałem zawołał za mną Karczmarz:
- Witaj Mości Panie! Maszli ty azaliż ochotę na udziec dzika przeze mnie przyrządzony z miodem i ziołami według mej rodzimej receptury? – zapytał wesoło.
- Mości Karczmarzu dzięki ci, jednakże do Cara udaję się, gdyż czystość serca mego potwierdzić misi nadaniem mi listu żelaznego… - rzekłem
- Ba! Ano niechajże Perun w swej opiece Cię mieć Raczy! – krzyknął za mną, gdyżem już drzwi zapierał.
Z rana w Puszczy zimno było. Stąpając po zielonym mchu starałem się nie zdeptywać grzybów, których Rodzimowiercy używają do swoich produktów. Kiedyżem opuszczał Puszczę, niżem nie słyszeć raczył. Wszechobecna pustka. W Tajdze zastałą mnie śnieżyca, przez co do muła swego przytulony pod posągiem bóstwa jakowegoś przeczekałem. Kiedy śnieżyca ustała już, w pośpiechu do Ogrodu udałem się. Gdy tylko przechodziłem przez bramy miasta dopadł mnie przestraszony kozak i zadyszany cały wykrzykiwał:
- Hej tam! Mości Rycerzu! Racz uważać tutaj, gdyż niewiele czasu brakuje, a na wioskę najedzie orda koczowników! – wykrzykiwał – Maszli Ty może chleba pięteczkę i wody łyk, gdyżżem zmęczony trochu.
- Oczywiście – odparłem podając mu to o co prosił.
Po całej sytuacji do Kremla pospiesznie skierowałem swoje kroki. Car wnet przybył, po mym gołębiu.
- Witaj VanSocratesie – rzekł
- Ano witaj Panie…
- Czyli pragniesz abym Ci list żelazny wystawił? – po czym pocierał brodę swoją ręką – Hmm… Że żeś kupcem jest to zrobię to, jednak wyjaw mi cel nadania listu tego…
- Do Hardronu udać się raczę i aby ludzie poznali czystość serca mego list ten potrzebny mi jest…
Schowałem swój list do mieszka, po czym pospiesznie w stronę Hadronu się udawałem. Pospiesznie przeszedłem Wioskę – uciekając przed Wielkim Hanem, w Tajdze po pokonaniu niedźwiedzia do przejścia do puszczy się udałem… W Puszczy znowu śpiew ptaków zastałem. Gdzieniegdzie kukułka szukała miejsca, na złożenie jaja, a piękne i dorodne łanie hasały po gęstwinie. Prędkożem udał się ku bramom Hadronu. Czekali na mnie tam dobrze zbudowani woje, którzy na szyi mieli medaliki jakichś bóstw.
- Witaj wędrowcze! posiadaszli ty żelazny list, abyśmy mogli do Hadronu Cię wpuścić? – zapytali – Lecz nie waż się miecza wyciągać, bośmy pokojowy naród i musielibyśmy cię do doła straceńców wepchnąć! – wykrzykiwał za mną
Pierwej do Peruna Drzewa udałem się, gdzie ofiarę Mu złożyłem. Później zauważyłem skromne i małe domostwo. Udałem się w jego stronę. Wokół niego biegały i bawiły się dzieci, a jakaś młoda kobieta w czarną lnianą suknię przywdziana, popijając piwo, przy barciach się krzątała.
- Witaj Panie! – ozwała się – Jam jest wdowa Alina i bartnictwem się trudnię. Zechceszli Ty może mych miodów pitnych skosztować? – zapytała. Ja znałem już smak tej wspaniałej substancji więc szybko odparłem:
- Tak! miła białogłowo! – po czym z dzbana zacząłem pochłaniać wspaniale pachnącą ciecz. To było boskie! Tylko Oni znają tak szlachetną i tajemną recepturę na wytwarzanie tych wspaniałości, przekazują ją tylko nielicznym.
Nieopodal zauważyłem domostewko niewielkie. Czuć z niego było odchodami i węglem. Tam ujrzałem mnóstwo buteleczek czarną cieczą i niebieską wypełnionych. To barwniki były i atrament. „Nie dla mnie to robota jest” – pomyślałem i oddaliłem się w stronę Karłowatego Urwiska. Stojąc tak patrzyłem na nieboskłon łączący z wodą się. Ah! piękne to było! Czasami spod klifu słyszałem ryki jakby goryla, oraz wycie ducha. Przeraziło mnie to, więc prędko opuściłem Hadron obawiając się, że niewiedzą o tym, sprowadziłem na siebie gniew Gromowładnego.
To była przygoda. Przez puszczę uciekałem w pośpiechu, w tajdze buty pogubiłem, a niedźwiedź w wiosce nieźle poturbował mnie. Z ulgą odetchnąłem, gdy oparłem plecy swe o słup na drodze.
To był wspaniały dzień! Smak pitnego miodu zapamiętam do swego życia końca…
A miało być tak pięknie :D
Autor: Ziutosław
Tam gdzie drzewa rosną stare I gdzie zwierz się czai srogi Żyje Rodzimkowi plemię Można by rzec- wręcz półbogi.
Siła w nich tkwi niesłychana I olbrzymie są ich włości Hardron- ich ojczyzna ukochana Jest symbolem ich jedności.
Wszyscy silni i potężni Podróżują po tym świecie Są też przede wszystkim mężni O czym wiedzą nawet kmiecie.
Wielką mocą dysponując Nawet monstra powalając Losem słabszych się przejmują Tym biedniejszym pomagając.
Żaden stwór ich nie przeraża Bo każdego wszak ubiją Od Pingwina po GorHana Wszystkie od tych ciosów giną
Lecz nie tylko walką żyją Handel leży w ich naturze Z swą religią się nie kryją W żadnym innych krain dworze.
Każda blizna na ich ciele To pamiątka jest z przygody Dla nich znaczy bardzo wiele. Każdy z nich tak ozdobiony.
Broni, hełmów i pancerzy Nosząc nań aż całe tony Ich ilości nikt nie zmierzy Nawet choćby i uczony.
Bogactw góra niezmierzona I przepyszne miody pitne To Hardronu są znamiona Ech, tam wszystko jest wybitne.
Są i ludzie tak przemili Że gdy spotkasz tam którego On poświęci kilka chwili By wysłuchać głosu twego.
Więc nie czekaj tutaj długo Zrazu ruszaj do Hardronu Bo tam spotkasz się ze chlubą By się wpisać w poczet bogów.
w głosowaniu na autorów najlepszych prac 4 edycji konkursu wygrali:
I miejsce - Ziutosław - 100PP + szmaragd II miejsce - Mah Ikus - 350tyś ta. III miejsce - Paren von Ras - 200tys ta.
Gratuluje !!! wszystkim startującym dziękuje za udział w konkursie.
o szczegółach Finałów powiadomię niebawem pula nagród to obecnie 7 mln ta :)
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfotoexpress.opx.pl
|
|
Cytat |
A jakoĹź uczyÄ majÄ
nie umiejÄ
c sami? MuszÄ
pewnie nadĹoĹźyÄ kazania baĹniami. Jan Kochanowski (1530-1584), Zgoda Filozofia jest zdrowym rozsÄ
dkiem w wyjĹciowym garniturze. Haurit aquam cribo, qui discere vult sine libro - sitem czerpie wodÄ, kto chce uczyÄ siÄ bez ksiÄ
Ĺźek. A kiedy strzyĹźesz owieczki, opowiadaj im bajeczki. Jan Sztaudynger I w nieszczÄĹciu zachowuj spokĂłj umysĹu. Horacy (Quintus Horatius Flaccus, 65-8 p. n. e)
|
|