|
witaaj na portalu mArTy.. =] peace
|
"Świadkowie mówią, że nic nie zapowiadało tak gwałtownej burzy - wcześniej w regionie świeciło słońce. Meteorolodzy zapowiadali burze, ale dopiero wieczorem. Jednak silny wiatr zaczął wiać około godziny 14:30. Bardzo silny szkwał trwał około godziny i przeszedł od Pisza przez cały region. Wiatr wiał z prędkością 130 kilometrów na godzinę"
Tyle oficjalny komunikat...
Jak na razie - nie żyją trzy osoby - w tym 5-letnie dziecko - już żeglarz.... Czy to dziecko - ten mały żeglarz - był w kapoku?
Akcja poszukiwawcza została wznowiona... NADZIEJA......
Czy ktoś był świadkiem takiego zjawiska?
Czy można było się powstrzymać od wypłynięcia na jezioro? Z komunikatami bywa różnie - czas zapowidany w nich MOŻE - a prawie ZAWSZE ulega przesunieciu w jedną lub w drugą stronę....
Ilu na jeziorze było tych "prawdziwych" żeglarzy - a ile "niedzielnych", tych "wakacyjnych"?
Już pisaliśmy chyba o tym - nie PATENT czyni żeglarza....
Kondolencje dla rodzin ofiar.... Szczere kondolencje.....
http://wiadomosci.onet.pl/1592454,11,item.html
Makenzen nie odbiera telefonu. Martwię się.
Chyba go utopiła... (SoR ma dokładniejsze informacje).
Cała i zdrowa? Ufff...
Czy to dziecko - ten mały żeglarz - był w kapoku?
Ok. miesiąc temu na jeziorze Wdzydzkim utonęło troje ludzi, w tym dwóch chłopców (6 i 9 lat). Mieli kapoki ... tylko ze byli pod pokładem - kto, wie, może gdyby je zdjęli przed zejściem pod pokład żyliby teraz. Niestety, to też warto wiedzieć - małe dziecko jest tu raczej zdane na rozum/rozsądek/wiedzę/wyobraźnię opiekunów...
I to wszystko?
I to wszystko?
Jeśli to pytanie do mnie to prosiłbym o jakąś wskazówkę...
Nie, Jachu, nie do Ciebie.... Do Twoich poprzedników.
I do tych, którzy mogą i powinni coś tutaj napisać.
Pisaliśmy razem - i tak po prostu wyszło...
Po prostu liczę na to, iż ktoś opowie o zagrożeniu, jakie niesie żeglowanie; przecież to nie tylko przyjemność. O tym, co należy przewidywać, co umieć. Czego - nie można przewidzieć.
Zabiera się na łódki małe dzieci - czasem - prawie niemowlęta, które potem szczycą się tym, iż żeglowały - od "niepamiętnych czasów". Czy to dobrze - czy żle?
Piszesz: "Niestety, to też warto wiedzieć - małe dziecko jest tu raczej zdane na rozum/rozsądek/wiedzę/wyobraźnię opiekunów..."
Jak tak naprawdę z tym bywa? Czy czasem nie tak, że "super doświadczony" kierowca - czasem po piwku - zabija w samochodzie swoje dzieci? Wiem - niezbyt fortunne porównanie - ale jakże często tak jest....
To nie do Ciebie, Jachu... Nie obrażaj się:-)
"Świadkowie mówią, że nic nie zapowiadało tak gwałtownej burzy - wcześniej w regionie świeciło słońce. Meteorolodzy zapowiadali burze, ale dopiero wieczorem. Mieszkam tu i widziałem jak było. W Węgorzewie nadchodzący wał burzowy, ze wszystkimi książkowymi objawami, było widać czarno na białym (dosłownie...) z wystarczającym do poczynienia przygotowań zapasem czasu. Każdy żeglarz powinien(?) wiedzieć, co należy na jego łódce zrobić w takiej chwili. Na większości jezior dało się dojść na silniku do najbliższego "szczypiorku". A na większych? Żagle zrzucone, kapoki, wspólna lina, zamknięta kabina, dziób do wiatru, silnik na dużych obrotach (sterowność !) - to przecież elementarz...
Zresztą - biorąc pod uwagę, ile łódek było na wodzie... Ogromny procent dał sobie radę!
A ci co nie sprostali... cóż - zawsze uważałem, że dorosłość to nie tylko prawo do różnych "przyjemności", ale też ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Wraz z późniejszą goryczą. Ciężką i palącą...
Pozdrawiam
Cała i zdrowa? Ufff... mn i Makenzen są cali i zdrowi.
Czy czasem nie tak, że "super doświadczony" kerowca - czasem po piwku - zabija w samochodzie swoje dzieci? Tak jak już napisałem, wszystko (albo prawie wszystko) w rękach rodziców/opiekunów - skoro nieraz widzę dzieci wożone przez w/w w samochodach "luzem" to czego się spodziewać po wejściu na łódkę
Przypomniały mi się teraz dwie piosenki - Zejmana... "Anioły żywioły" - a ja uparcie żegluje.... Druga - "Na jachcie".... Jakże często tak właśnie jachty wyglądaja....
Mogę polecić z czystym sumieniem obie - w tym temacie.....
Czy do końca tak powinno być - jak w tych piosenkach? Zapewne je znacie.
Wczoraj w tv leciał wywiad z ratownikiem WOPR-u i dziennikarz pytał go czy zapowiadało się na taką burzę, czy było ją widać wcześniej i czy był czas na reakcje. Odpowiedź była taka sama na wszystkie te pytania - tak. Dziwił się, że tylu żeglarzy zostało na wodzie. Jak widać znowu ludzka głupota i brak świadomości wygrały ze zdrowym rozsądkiem i odpowiedzialnością. Wczoraj na TVP3 wyemitowano amatorski film jak wczorajszy szkwał kładzie Tango 730S na silniku. Tango płynie i nagle leży. Wpływ na wywrotkę miała decyzja sternika, który zaczął zawracać i gdy był w półwietrze to już było po zabawie. Na szczęście nikomu z załogi nic się nie stało.
Odnośnie pytania Dziadku o nasze doświadczenia z taką pogodą to przeżyłem podobną burzę (też na Mazurach) 17 sierpnia 2000, mój pierwszy rejs wędrowny jako załogant. Płyniemy przez Tałty w stronę Rynu a nad nami granatowe niebo. Humory dopisują, załoga zadowolona bo następnego dnia wracamy do domów. Na horyzoncie masa białych żagielków. 3 minuty później białe żagielki co do jednego w trzcinach a na nas idzie biała ściana. Zdążyliśmy zrzucić i sklarować na sztormowo grota. W momencie kiedy braliśmy się za foka uderzyło. Teraz ta ciekawa część opowieści: kąt martwy, bardziej centralnie już wiać nie może. Koledze wyrywa szota z ręki, po czym szot zatrzymuje się na bloczku dzięki zawiązanej ósemce. Fok w kącie martwym i na całkowicie wyluzowanym szocie pracuje jak spinaker, pieknie i dumnie wypięty. Chwilę po pierwszym uderzeniu siła na foku łamie maszt. Nam nie stało się nic - maszt poszedł z fokiem pod wodę i trzymał się na olinowaniu. Druga łódka z obozu nie miała tyle szczęścia i Mors zaliczył top. Na szczęście strat w ludziach nie było. Od tego momentu zawsze jak pływam, niezależnie od tego czy jako załogant czy jako sternik obserwuję to co się dzieje dookoła, bo wiem, że te kilka sekund robi różnicę zawsze.
Poza tym to nie wstyd: -pływać na refach -pływać na jednym żaglu -spłynąć do brzegu lub nawet nie wypływać jeśli nie jest się pewnym swoich umiejętności
Po prostu nie ogarniam tego jak widzę kozaków, którzy stwierdzają "Co ja nie dam rady przejść tej burzy?" Pal licho ich życie, dopadnie ich selekcja naturalna i dopełnią statystykę ofiar na mazurach. Gorzej z nieświadomą załogą.
Jedna rada - jak widzicie coś czarnego co idzie w waszą stronę to spieprzajcie z wody do brzegu. Może unikniemy wtedy takich "przygód" jak wczoraj.
Howgh
Kiedy zaczynałem żeglować - ci którzy nas uczyli zawsze mówili - mieć oczy wokoło głowy - rufa, burta, żagle, dziób. Zostało mi to do dziś. Przydaje się np. w samochodzie - wsteczne, boczne lusterko, szyba przednia i to co PRZED ostatnim samochodem. I wyobraźnia, wraz z wiedzą i doświadczeniem. Na testach końcowych Tomek Mater (instruktor) wyznawał zasadę - dobra odpowiedź - +1 pkt., brak odpowiedzi - 0 pkt., zła odpowiedź - -1pkt. I jego uzasadnienie - człowiek który nie wie, ma 50% szans, że w sytuacji kryzysowej, zrobi coś dobrze. Człowiek, który wie źle, nie ma takiej szansy. To była dobra szkoła. A patentów nie dostawało się z łapanki.
Słowik - właśnie o to mi chodzi - dobrze, przkonywujaco piszesz. Przestrzegajcie młodych żeglarzy przed głupotą, brawurą, bezmyślnością. Żagle - to nie tylko szpan, dziewczyny, przygoda, "męskość" i szekla u pasa. To nie tylko szanty w porcie i noszenie pagaja wraz ze szkrzynką piwa... To nie do końca tak, jak śpiewa Wydra w świetnej zresztą piosence; kto mnie weźmie na łódkę, spłowiała koszulka, maszty kiwają się - choć nie ma fali; tanie wino i "męska przygoda" pod pokładem....
Przestrzegajcie młodych - i nie tylko młodych - wszystkich - przed brakiem wyobraźni...
Tak jak piszesz - to nie wstyd!!!!
Większość myśli - przecież MI się nic nie stanie... Ale - może się stać.
Nie ma mocnych.
Na drodze, w górach i na wodzie.
Mieszkam tu i widziałem jak było. W Węgorzewie nadchodzący wał burzowy, ze wszystkimi książkowymi objawami, było widać czarno na białym (dosłownie...) z wystarczającym do poczynienia przygotowań zapasem czasu. Każdy żeglarz powinien(?) wiedzieć, co należy na jego łódce zrobić w takiej chwili.
Takie same informacje otrzymałam od kolegi, który prowadzi wędrowny obóz żeglarski. Zdążył pozbierać wszystkich i schronić sie w porcie, jednak bez uszkodzeń się nie obyło. Wiatr uszkodzi pomost, no i przy okazji zacumowane łódki.
17 sierpnia 2000, mój pierwszy rejs wędrowny jako załogant. [...] Też wtedy byłam pierwszy raz na rejsie. Zaraz po zdaniu patentu pojechaliśmy na Mazury. W dniu tej wielkiej burzy płynęliśmy przez Śniardwy, szła na nas ściana deszczu. Pierwszy raz widziałam coś takiego! Przy brzegu pływało mnóstwo omeg - w jednej chwili wszystkie się wywróciły. Nie mieliśmy silnika (na 5 jachtów z naszego obozu tylko 1 miał). Na silniku podpłynął do nas nasz instruktor (teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jakie głupie było to, że byliśmy bez osoby dorosłej na pokładzie), kazał zrzucić żagle, kapoki na siebie i wszyscy na pokład. Zrobiliśmy to w jednej chwili. Potem podpłynęła do nas straż, spytali, czy wszystko ok. Daliśmy radę. Na szczęście ominęło nas to największe piekło (na Niegocinie, jeśli dobrze pamiętam, było wtedy najgorzej), jednak nie chciałam tego drugi raz przeżywać...
teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jakie głupie było to, że byliśmy bez osoby dorosłej na pokładzie No właśnie... Dobrze, że "zdajesz sobie sprawę":-)
A gdyby instruktor nie dopłynał? Nie powiedzial co robić?
Ciekaw jestem, czy dalej jest instruktorem i czy on zdaje sobie sprawę, na co naraził swoich podopiecznych.... Jeżeli tak - to dobrze. Być może nigdy nie powtórzy swojego "błędu".
nie chciałam tego drugi raz przeżywać... Ja też bym nie chciał, chociaż uważam, że warto było to przeżyć ten jeden, jedyny raz. Teraz już wiem o co chodzi z rykiem wiatru .
Niezapomniane uczucie jak człowiek jest taki nic nieznaczący wobec żywiołu.
Niewiele można tu dodać... Ja generalnie zawsze uczę moje dzieci, żeby obserwować niebo i reagować na to, co na nim widać. Nawiasem mówiąc dotyczy to nie tylko nieba, ale i całej reszty, jak mówił bartosik. Jeśli chodzi o ten konkretny przypadek, to mój przyjaciel - bardzo doświadczony instruktor, mówił, że było naprawdę kupę czasu... On na Śniardwach zdążył się schować, więc... Jakby to powiedzieć... Za brak myślenia się płaci. A z drugiej strony hasło Kto ci dał patent?! samo ciśnie się na usta. Ale może nie wchodźmy w temat tego, kto, jak i za ile ma patenty, oraz jakie firmy jak prowadzą szkolenie i jak to się ma potem do rzeczywistości... Zdarzyło mi się raz spotkać ciekawą burzę, dawno temu na Niegocinie. Płynęliśmy foką, dzieciaki tak naprawdę, po kilkanaście lat... Ale jak zobaczyliśmy chmurę znad Wojnowa, to daliśmy w trzciny i przeczekaliśmy... Niedaleko nas łódka na pełnych żaglach, płynąca na motyla przewróciła się przez dziób. WOPR wyciągał z wody za kamizelki kilkuletnie dzieci... Masakra. Ale to dowodzi tylko tego, że wystarczy pomyśleć. I obydwoma rękami podpisuję się pod tym, co napisał któryś poprzedników... To nie wstyd się refować, pływać na jednym żaglu i chować się w trzciny. To oznaka myślenia. Jak widzę, że coś sie kroi na niebie, to zawsze mam od razu kilka możliwych opcji i w miarę bezpiecznych rozwiązań. A cumulonimbusy naprawdę nie chowają się w trzcinach, żeby potem znienacka wyskoczyć i zrobić BU! Prawda?
A cumulonimbusy naprawdę nie chowają się w trzcinach, żeby potem znienacka wyskoczyć i zrobić BU! Prawda? Prawda! Gdy byłem pierwszy (i póki co jedyny) raz na Mazurach - Augustów już jako młody adept sztuki żeglarskiej (obóz jungów - Poraj) nadeszła chmura... sam jej widok na brzegu budził grozę, chwilę później lunęło i wiatr dał popalić. Na szczęście nikt wtedy nie ucierpiał. Innym razem na Sulejowie, gdy już prowadziłem jacht dość szybko nadeszła burza, ale było widać jak nadciąga i był czas aby spłynąć na brzeg (oczywiście w między czasie żagle zrefowane), na brzegu byliśmy prawie w ostatniej chwili (długo szukaliśmy wolnego miejsca, które nie było pełne kamieni), policjanci tylko podpływali informując: "Sugerujemy spłynąć na brzeg, bo zaraz może się zrobić bardzo ciekawie". Ucierpiał wtedy chyba tylko jeden jacht, który się zerwał z cumy.
Zawsze trzeba być na wodzie czujnym, nigdy nie wiadomo kiedy nadciągnie "piekło".
Mój przyjaciel, jachtowy kapitan, pod którego komendą miałem przyjemność trochę popływać, początkowo jako załogant, a następnie na funkcji II oficera, gdy dowiedział się, że w tym roku wybieram się po raz pierwszy na Mazury, aby popływać z córką, znaną Wam Julką, dał mi radę: licz się z tym, że płynący koło ciebie jacht nie wie kto ma pierwszeństwo drogi i licz się z tym, że może wykonać manewr, którego żaden wyszkolony żeglarz nie jest w stanie przewidzieć, bo nie starczy mu wyobraźni. We wszystkich manewrach bierz zapas na tzw. duraka, bo malcy, pływający po zatoce na kadecikach umieją o wiele więcej niż przeciętny żeglarz mazurski. Święte słowa, kapitanie. Zanim się jednak o tym naocznie przekonałem, już sam widok takielunku wynajętego Tanga 730S wprawił mnie w osłupienie: wanty i wszelkie inne możliwe linki "telepały" niemożebnie i wszystko to cieniutkie i słabiutkie, że zastanawiałem się, czy na tym w ogóle da się bezpiecznie pływać. No i zadałem jeszcze głupie pytanie, gdzie korby do kabestanów. Wytłumaczono mi, że to inne pływanie niż to, które znam i że wszystko jest w porządku. No i popłynęliśmy: wiatru jak na lekarstwo, szoty idzie wybrać bez użycia kabestanu, więc po co korba, wszystko się dzieje w rytmie plum, plum, plum, jest czas na reakcję na głupotę innych żeglarzy - pełen relaks i wakacje. Siły, działające na łódkę prawie żadne. To usypia czujność, bo i ja zrobiłem kilka rzeczy, na które nigdy nie poważyłbym się na morzu, gdyż tam już słyszałem wycie wiatru i widziałem fale "do nieba". Ale tu, przy tym plum, plum, plum? Okazuje się jednak, że Wielkie Jeziora Mazurskie też potrafią być groźne, że to też żywioł, którego prawa trzeba znać, unikać na wszelkie dostępne w danej chwili sposoby, a jak się nie da już uniknąć, to umieć z żywiołem współdziałać, bo na wygraną w walce nie ma co liczyć. Przy siłach natury zbyt marnymi jesteśmy robaczkami. Jedynym pożytkiem ostatnich wydarzeń może będzie choćby chwilowa zmiana lekceważącego podejścia do pływania szuwarowo - bagiennego na bardziej refleksyjne, podparte konkretną wiedzą, ale na dłuższą metę to zapewne będzie jak u Mikołaja Reja z Nagłowic /cytuję z "rozumu"/: Polak mądr po szkodzie Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie Nową przypowieść Polak sobie kupi Że i przed szkodą i po szkodzie głupi
Rysiek - pesymista
Zdarzyło mi się raz spotkać ciekawą burzę, dawno temu na Niegocinie. Płynęliśmy foką, dzieciaki tak naprawdę, po kilkanaście lat... Ale jak zobaczyliśmy chmurę znad Wojnowa, to daliśmy w trzciny i przeczekaliśmy... Niedaleko nas łódka na pełnych żaglach, płynąca na motyla przewróciła się przez dziób. WOPR wyciągał z wody za kamizelki kilkuletnie dzieci... Masakra.
Do dziś robi mi sie zimno, jak sobie to przypomnę, ale "kozy" dały radę, a że matce ciśnienie sie podniosło, cóż rodzicielki tak mają. Bardzo przytomnie siedziały w "szczypiorku" na Strzelcach a oczka miały jak karp na Wigilię, jak je zobaczyliśmy
Ktoś z WOPRu wspominał o tym ze wyporyczane łódki czesto mają domowe przeróbki, zmniejsza się np. komory balastowe, żeby uzyskać większy komfort w kajucie. Szok.
Boję się, że niestety takie tragedie mogą się powtarzać. Niczego ludzie się nie nauczyli, mimo że od paru sezonów takie białe szkwały się na Mazurach powtarzają (siła przedwczorajszego, przyznam - była największa). Niech no media, zamiast biadolić, że "w ciągu kliku minut niespodziewanie rozpętało się piekło" sięgną trochę do wiedzy meteorologicznej lub porozmawiają z doświadczonymi żeglarzami. I niech to napiszą, a najlepiej powtarzają do znudzenia przed każdym sezonem!
TO było widać przynajmniej pół godziny wcześniej i BYŁ CZAS na ucieczkę. Ale mało kto z żeglarzy patrzył w niebo...
Patent sternika robiłam wieki temu, a jednak do dziś pamiętam mrożące krew w żyłach opowieści moich instruktorów o białych szkwałach i sygnałach ich nadejścia. Mówili: gdy niebo robi się wyjątkowo CZARNE a pod spodem kłębią się białe obłoki - to żagle w dół i spieprzaj do najbliższego brzegu. Ciekawe, czy dzisiejsi instruktorzy też przekazują taką wiedzę na kursach? Bo sądząc po ilości łódek, jaka była na wodzie w momencie uderzenia wiatru, myślę, że nie... Pozdrawiam i przestrzegam z Mazur...
Cieszę się, że temat toczy się dalej. Tak, to prawda, co pisze taclem - SZOK. Nie tylko z przeróbkami łodzi... Można połaczyć te dwa tematy - dodać teraz do czytania "Przywrócmy szanty Mazurom" - i zobaczyć, jak "żeglarze" się zachowują - tam troszeczkę też można znaleźć. Jest tak, jak powiedziano w TV; alkohol i brawura. Nawet nie brawura - jakiś owczy ped do imponowania. Ale - sami wiecie jak to jest.... Oczywiście - nie można wszystkiego uogólniać, ładować do jednego worka.
Nie odzywa się Waldek - stały bywalec mazurskiech jezior...... Może w innym temacie coś pisał? Chętnie poczytam, co on ma do powiedzenia...
Miłego dnia.
Może to cyniczne, ale selekcja naturalna jakaś musi być. Poza tym wydaje mi się, że relatywnie wcale nie tak wiele łódek się przewróciło... w stosunku do ilości wszystkich jachtów pływających na Mazurach tamtego dnia. Jeśli chodzi o to, co pisała Asia O. - tak, uczy się, jak rozpoznać zbliżającą się burzę. Przynajmniej w tych miejscach, które znam... Ale nie za wszystkie mogę poręczyć. Wiem, czego ja uczę - na to zawsze kładę duży nacisk. I wydaje mi się jeszcze, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Chodzi o to, że naprawdę daleko nie wszyscy na Mazurach piją na wodzie, robią bydło i pływają na pełnych szmatach przy szóstce. O takich przypadkach po prostu się słyszy i zauważa. Nikt przecież nie donosi, że "dziś na Mazurach upłynął kolejny dzień bez wypadku", ale jak coś się stanie, to trąbią na całą Polskę. Na przykład nie wiadomo, ile osób zginęło na lądzie w trakcie tej burzy... Wszyscy od razu zaczęli wołać, jakie to żeglarstwo jest niebezpieczne. Ciekawa jestem statystyk i tyle... Myślę, że niewątpliwie jest to tragedia, niepotrzebna śmierć tylu osób... Ale jak zwykle zostało to rozdmuchane do granic możliwości...
Mówili: gdy niebo robi się wyjątkowo CZARNE a pod spodem kłębią się białe obłoki - to żagle w dół i spieprzaj do najbliższego brzegu.
Właśnie sobie coś przypomniałem... Sam nie jestem żeglarzem i po jeziorach pływałem bodaj dwa razy w funkcji pokładowego turysty obiboka, nie mam pojęcia o pływaniu i jakoś mnie ono nie ciągnie. Ale dawno, dawno temu byłem w odwiedzinach u brata na obozie żeglarskim. Spędziłem tam kilka dni włócząc się po obozie, odwiedzając różne szkolenia itp. I pamiętam jak na jednym z nich instruktor zadawał pytania kursantom. I właśnie pojawiło się pytanie (oczywiście nie cytuję dokładnie): - Co robimy jeśli widzimy na horyzoncie czarne niebo a niżej białe obłoczki ? padła odpowiedź: - Spływamy do brzegu [...] - Nie. Spływamy jak spodziewamy się mizernej burzy. W takim przypadku do brzegu spier....amy.
Może to były ostre słowa, może i wulgaryzm był niepotrzebny, ale moim zdaniem dobrze oddawał to co trzeba zrobić.
Ktoś z WOPRu wspominał o tym ze wyporzyczane łódki czesto mają domowe przeróbki, zmniejsza się np. komory balastowe, żeby uzyskać większy komfort w kajucie. Szok.
I balastu sie nie dokłada, bo łódka "mułowato" chodzi a potem jezioro sie "psuje" i siedzi się w szuwarach. Pół biedy jak się wie, że armator zastosował takie nowinki, bierze się wtedy poprawkę na te pomysły, ale jak czarterujący nie wie, to może być różnie. Z sentymentem patrzę na stare konstrukcje, inercję mają i zauważalny promień cyrkulacji i nie kładą sie z miejsca do listwy...
Cóż, smutne to, co się stało, nie potrzebne nieszczęście, mam nadzieję, że choć parę osób wyciągnie z tego, co sie stało odpowiednie wnioski Tylko jak znam życie i ten kraj, jakże mi miły - końcowe wnioski będą bezsensowne a przepisy po nich następujące jeszcze "mądrzejsze".
Prędzej czy później musiało do tego dojść. Wynika to z faktu że wiele osób korzystających z jachtów nie powinna tam się wogóle znaleźć, a firmy czarterujące niepowinny im łódek wynajmować. Ale komercja szerzy sie jak zaraza. Ile osób zginęło już w tym roku na Mazurach? W lipcu rozmawiałem z ratownikiem WOPR w Sztynorcie. 95 % wypadków to przede wszystkim alkohol i brawura. 7 lipca przechodziłem Śniardwy. Wiało do 8 ( potwierdziła to potem trójka) W tym czasie zginął człowiek na Śniardwach. Był pijany, dostał bomem i wypadł. Załoga przy metrowej fali nie próbowała go nawet ratować. Ile razy jestem na Mazurach tyle razy jestem przerażony, pijanymi załogami z dzieciakami na pokładzie. Ile razy firmy bądź osoby prywatne nie sprawdzają patentów przy wynajęciu. Doswiadczony żeglarz poradzi sobie z przewidywaniem nadchodzacej burzy, a z drugiej strony do dzisiaj nie ma porządnej prognozy pogody dla żeglarzy. Nie wszyscy na pokładzie mają internet, a prognozy Radia Olsztyn są bez komentarza. Specyfika Mazur pozwala nocowanie na bindugach i czasami niektórzy do portu nie zawijaja przez kilka dni stąd nie mają możliwości sprawdzenia pogody. Dlatego radio byłoby ideaknym rozwiązaniem Kolejna sprawa. Policja wzięła się ostro za pijanych kierowców, ale ja nie widziałem by na wodzie przeprowadzono rutynowe kontrole jachtów, ale mogę się mylić.
Samo życie . Ile razy przepisy sie zmieniły Nie pamiętam. A te wspaniałe konstrukcje hotelowe, żeby było wygodnie, ciepła osobno, zimna osobno, telewizor i instrukcja obsługi, żeby nie pływać z wyłożonymi odbijaczami i tylko do 5B Przepraszam, to ja chyba wolę popłynąć "Venuską"
końcowe wnioski będą bezsensowne a przepisy po nich następujące jeszcze "mądrzejsze". I - samo życie, jak pisze E.T...... Jak piszą - inni. Dobrze jest dawać dobre rady - ale tak z ręką na sercu - czy naprawdę się do nich, do tych, które udzielacie - stosujecie? Często rozmawiam z ludźmi - i jestem czasem przerażony tym, co "doświadczeni żeglarze" opowiadają. Dokładnie to, co w temacie "Prawko".... Dokładnie to, co w temacie picia czy też tylko "odświeżania" podczas lub przed występem. Po występie - często w auto i dalej, na trasę. Bo już jestem OK.... Picie w przystaniach, w "tawerno - knajpach", w krzakach do prawie białego rana - kilka godzin wątpliwego snu - i na wodę. Bo jestem już - OK. I opowieści - ale było fajnie. Ale podarliśmy "ryja" - jak to ktoś napisał. Po piwku...
A to, o czym pisze Mariusz? Ot - już jest przecież zaplanowane, wypowiadał się wczoraj autorytet w tych sprawach - kapitan jachtowy. Kpt Baranowski. Patent będzie potrzebny tylko na duże jednostki. Takie jak Omega - to tylko "turystyczne", "niedzielne"pływanie. Tam - może go nie być.... Rany Boskie - jak taka uznana w świecie żeglarskim sława tak mówi, to.....
Pewno będzie tak, jak z kartą rowerową - dzieci i młodzież - muszą mieć. Dorosły - po co mu ona? Może się rozbijać rowerem po drodze, stwarzając zagrożenie dla siebie - a przede wszystkim dla innych.
Patent będzie potrzebny tylko na duże jednostki. Takie jak Omega - to tylko "turystyczne", "niedzielne"pływanie. Tam - może go nie być.... Rany Boskie - jak taka uznana w świecie żeglarskim sława tak mówi, to.....
Tylko widzisz Dziadku Władku... Jest pewien paradoks. Dziś trzeba mieć patent żeby pływać nawet tą malutką Omegą. I co to zmienia ? I tak wiele osób - mających patent - nie ma pojęcia o pływaniu. Więc rodzi się jednak pytanie o sens tego patentu prawda ? Jakieś przeszkolenie musi być - to pewne. Już ja sobie wyobrażam siebie na łódce jakiejkolwiek To by była masakra i zagłada Oczywiście mowa o łódce z żaglami bo z wiosłami jakoś sobie radzę A moim zdaniem, żadne papierowe patenty, pozwolenia, zezwolenia, zakazy i nakazy nie zastąpią po prostu szacunku dla natury i wyobraźni. Czy to mowa o pływaniu, chodzeniu po górach, jeżdżeniu samochodem/motocyklem/rowerem czy nawet prozaicznym...chodzeniu po ulicach
Dziadku Władku, powiem tak, przepisy przepisami, umiejętności, umiejętnościami. Jeden z moich kolegów powiedział, że powinny być wydawane dwa rodzaje patentów, jeden dla tych, którzy chcą pływać, a drugi dla tych, którzy chcą mieć patent. Powinny sie różnić niebieskim paskiem przekreślającym kartonik, na którym ten dokument jest wydrukowany( ten z paskiem, do powieszenia na ścianie). Inną kwestią jest to, co komu się zabierze ustalając takie a nie inne przepisy, bo jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o kasę albo o władzę. Jak ktoś mi mówi "ma patent", zawsze pytam, ma "papier", czy umie pływać? i w zależności od otrzymanej odpowiedzi, wyciągam stosowne wnioski. Obecnie nie polemizuję z nikim na temat zasadności takich, czy innych przepisów ustawowych, bo to niczego nie wnosi i niczego nie zmienia, natomiast darzę szacunkiem tak zwaną Dobrą Praktykę Żeglarską, tak morską jak i śródlądową.
Z żeglarskim pozdrowieniem E.T.
A moim zdaniem, żadne papierowe patenty, pozwolenia, zezwolenia, zakazy i nakazy nie zastąpią po prostu szacunku dla natury i wyobraźni.
Oczywiście masz rację. Tylko - jak to wyegzekwować, kiedy "kozaków" jest u nas tak wielu?
Miłego dnia.
Jadąc z Katowic do Jastrzębia dziś rano widziałem - dwie stłuczki i jeden wypadek - na zwykłej, prostej drodze. Stłuczki, których w takim miejscu jak było można uniknąć - ale fantazja kierowców i ich wiara w swoje auta i umiejetności zrobiły swoje. Nie potrzeba było złych warunków - były wręcz wyśmienite do jazdy. Wypadek - potrącenie przeprowadzającej prze jeżdnię rower w dozwolonym miejscu starszej pani - "babci", mało sprawnej. Przed Żorami. Jadący przede mną piękną Mazdą pan z Żor nie wytrzymał i ruszył zbyt szybko (kobieta była jeszcze na przejściu, przechodziła z prawej na lewą stronę, ulica jednokierunkowa), zawadzając o tylne koło roweru. Kobieta się przewróciła, krew, strzaskany rower... Patrzył na nią a nie na to, co ma przed maską. Byle szybko, z piskiem opon - bo szła powoli. Mogła mieć z 70 - 80 lat.... Ale - zrywne auto, krew się "burzy" - bo "zapora " na drodze. Trzeba "pogonić". A przepisy mówią, że pieszy MUSI opuścić jeżdnię....
No - ale to nie w tym temacie.
Z własnego "podwórka" - alarmowe wyjście z portu dywizjonu... Trzeba było odbić, przejść przez spory basen portowy, wyjść za główki. Kto pierwszy ten lepszy!!!!!
Ileż razy wychodziliśmy przez rozwalony falochron... I - byliśmy pierwsi w morzu..... Sternik - wspaniały, stary wyga! DO - jeszcze wspanialszy!!!!!
A gdybyśmy tak zawadzili i rozwalili poszycie na dnie? Betonowego złomu i innego świństwa było sporo....
Liczba wypadków na wodzie nie ma się nijak do liczby wypadków drogowych, a przecież każdy kierowca ma prawo jazdy...
Może demonizujemy to żeglarstwo jeziorowe? Tym razem zginęły 3 osoby, może 9. Ile ginie co tydzień na drogach?
Nie, żebym był potworem bez serca.
Może demonizujemy to żeglarstwo jeziorowe? Tym razem zginęły 3 osoby, może 9. Ile ginie co tydzień na drogach?
Racja, ale tak się nie da przeliczyć Bo trzeba brać pod uwagę ile osób jeździ i ile pływa i do tego odnosić liczbę osób, które zginęły.
a przecież każdy kierowca ma prawo jazdy... nie zgodzę się - i nie piszę 'bo młodzi jeżdżą jak nikt nie widzi' - znam osobę, która zarabia na życie jeżdżąc a prawka nie posiada. [ale to OT jest]
a wracając do sprawy żeglarstwa - po zdaniu egzaminu na żeglarza i wstąpieniu do klubu zostałam zrugana, zakrzyczana i co tam jeszcze, że tego samego lata nie chcę wyczarterować klubowej łódki i popłynąć na Mazury...
- Mateusz robił patent razem z Tobą i bierze łódkę. Co - będziesz gorsza? - Nie czuję się wystarczająco dobra, i nie chcę brać odpowiedzialności za życie innych.
do tej pory tak mam, że jak idę pływać to biorę ze sobą kogoś, kto będzie mi w stanie pomóc jak nie będę wiedziała co robić...
Oczywiście masz rację, Ghoran.... Ot - samolot... Najbezpieczniejszy - ponoć - środek transportu. A przecież - ocenia się to po ilości katastrof, po ilości przewożonych ludzi. Każda katastrofa - nawet małej awionetki - ląduje na pierwszej stronie...
Masz rację, Paweł....
PZDR
Może demonizujemy to żeglarstwo jeziorowe?
Parę postów wyżej napisałam, że nic tak nie ożywia relacji jak świeży trup, powiedzonko odmieniane przez wszystkie przypadki, ale celne. Dzisiejsi dziennikarze szukają takich sensacji, jak hieny ścierwa. Jak zaczniemy do tego statystycznie podchodzić, to sie okaże, że nic wielkiego się nie stało. A nie prawda, bo zginęli ludzie, nie ważne ilu, ważne i straszne jest to że zginęli. Dlaczego? Nie wiem, nie było mnie tam, widocznie Pan Bóg na chwilę odwrócił głowę i pozostawił ster w ręce żeglarza a żeglarz zapomniał, że Pan Bóg czasem sie odwraca. Zawsze zastanawia mnie każde odejście żeglarza. Jestem świadoma niebezpieczeństw jakie niesie żeglowanie i takie informacje budzą emocje. To nie jest demonizowanie, wychodząc na wodę, obojętnie jaką, małą, dużą trzeba liczyć się również z takimi konsekwencjami. Nie pokonasz Żywiołu, możesz jednak zachowywać sie wobec Niego tak aby pozwolił Ci przeżyć. To nie jest demonizowanie, żeglarstwo czasem bywa niebezpieczne, nie zamierzam jednak rezygnować ze swojej pasji.
z żeglarskim pozdrowieniem E.T.
Z całym szacunkiem Dziadku ale nie wiem coś się tak tego mojego "ryja" uczepił . Poza tym co ma wspólnego imprezowanie a brak wyobraźni podczas płynięcia? Odnośnie stosowania się do zasad o których tu mówimy to nie piję na wodzie. Nie piję przed wypłynięciem i w trakcie żeglugi (żeby uprzedzić czepliwych, to jak płynę na silniku/pagajach/wietrze własnym/na kiwkę) to również nie spożywam napojów alkoholowych (w tym piwa). Nie powiem zdażyło mi się kiedyś wypić podczas płynięcia, ale nie uważam tego za powód do dumy. Pamiętam jak się potem zachowywałem i od tej pory nawet nie myślę o tym, żeby chlapnąć "jednego" na wodzie. Załamuję ręce jak widzę "żyglarzy" na pełnej bańce, którzy nie wiedzą co się dookoła nich dzieje. Chciałbym, żeby takich ludzi było jak najmniej, bo to oni stanowią realne zagrożenie na wodzie. Odnośnie kontroli, to policja odwala naprawdę kawał świetnej roboty. Co raz częstsze kontrole jachtów i załóg. Co raz więcej patroli. Tak trzymać.
Z całym szacunkiem Dziadku ale nie wiem coś się tak tego mojego "ryja" uczepił . Poza tym co ma wspólnego imprezowanie a brak wyobraźni podczas płynięcia? faktycznie - było to Twoje powiedzenie.
Nie uczepiłem się - po prostu zostało mi "w pamięci" - jako trafne i dobrze określające odpowiedni stan:-)
Mogę zapomnieć - nie problem.
Każdemu kiedyś "coś się wydarzyło" - tylko nie każdy potrafi z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski, jak Ty. Myślisz, że dużo jest takich ludzi? Wbrew pozorom - bardzo mało. Nie tylko na wodzie, na drodze.... Powiedzonko "kto się gorącym sparzył, ten na zimne dmucha" - nie jest zbyt prawdziwe.
Co ma wspólnego imprezowanie a brak wyobraźni? Oj - sporo; niektórym zdaje się, że "imprezują" dalej. A "wyobraźnia" podsuwa im więcej złego jak dobrego. Fajnie, że Tobie się to nie zdarza.
PZDR
Uu... zaraz wejdziemy na temat bezpatencia, może lepiej nie... Ale nie mogę sie nie zgodzić z przedmówcą, rozporządzenie nie przejdzie, a może i szkoda. Generalnie nie wiem, czy jest sens się powtarzać, wyobraźnia, odpowiedzialność, myślenie... I tyle. No może jeszcze poparte odpowiednią wiedzą, przekazywaną przez rozsądnych ludzi w odpowiedni sposób. I pewny sprzęt. Z jednej strony to są podstawowe rzeczy wedłu mnie, ale... Zastanawiam się, czy nie za wiele wymagamy... Ktoś wypowiadał się o komunikatach pogodowych w radiu... Z tego co pamiętam, faktycznie na Mazurach nie da się nic dowiedzieć na temat pogody ze środków przekazu. Ale kurcze, żyjemy w dobie komórek, czy to problem poprosić przyjaciela, znajomego, czy kogokolwiek o smsa codziennie wieczorem? To zajmuje 3 minuty. A prognozy w necie są - najlepszy wg. mnie to ICM. Wszystko się da, naprawdę, tylko trzeba ruszyć głową. I wtedy działa, pod warunkiem, że ma się dobre nawyki.
No co Ty, teraz wejdziemy na temat picia na łódce i jak zwykle okaże się, że nikt absolutnie nie i w ogóle co za pomysł. ;>
teneniel jeśli chodzi o smsy z pogodą to świetne rozwiązanie (ze znajomymi praktykujemy to od jakiegoś czasu) tylko, że to są Mazury. Tam nie ma do najbliższego lądu 50 mil morskich tylko 100 - 300 metrów. Nie uwierzę, że nie zdążyliby dojść do lądu, po prostu ludzie, których wywaliło byli zbyt pewni siebie i zapłacili za to w ten a nie inny sposób. Widzieliście może to Tango które położyło na silniku? Błąd człowieka, ustawienie się do półwiatru i grzyb. W Gazecie Wyborczej ukazały się wywiady z żeglarzami, kórzy uczestniczyli w tej burzy. Wypowiadała się również jakaś niewiasta, której łajbę przewróciło. Stwierdziła, że:
Tak się zastanawiam i myślę sobie, że może (choć to może być głupi pomysł) powinny wrócić do łask książeczki żeglarskie. Są tam rubryki na rejsy śródlądowe pomijam pełnomorskie. Dlaczego po każdym nawet tygodniowym rejsie mazurskim firmy czarterujące nie mogłyby wpisywać informacji skąd dokąd w jakim charakterze: sternik, załogant itp. Można samemu w portach zbierać wpisy. Zapytacie po co? Po to żeby armatorzy wiedzieli z kim mają do czynienia. Są żeglarze z patentem, którzy mają kilkunastoletnie doswiadczenie w pływaniu i tacy którzy mają patent, Zastanawiam się czały czas jak wyeliminować tych, którzy nie powinni pływac 7 m jednostkami. Bo jedyne doświadczenie jakie mają to kurs na omedze. Przyznacie chyba że jest różnica pomiędzy np Tangiem a Omegą? A może się mylę
... widocznie Pan Bóg na chwilę odwrócił głowę i pozostawił ster w ręce żeglarza a żeglarz zapomniał, że Pan Bóg czasem sie odwraca. Przepięknie to ujęłaś, Ewuś! Myślę, że poczucie opieki "z góry" na pewno dodaje pewności, ale nie można zapominać o tym, że dostaliśmy od Pana Boga rozum i wiara w Jego pomocną dłoń nie zwalnia nas z używania tego rozumu...
Tak czy owak, każda nagła i tragiczna śmierć -- zwłaszcza ta, która zdarza się w miejscu stworzonym do przeżywania pięknych przygód i realizowania żeglarskich pasji -- boleśnie dotyka. A przecież dramat przeżyły dziesiątki osób, które podjęte z wody zostały bez niczego, często w samych tylko kąpielówkach, jak relacjonowali w TV. Przyjechali po przygodę i odpoczynek, a wracają do domów za pożyczone pieniądze z bagażem koszmarnych doświadczeń...
Dobrze, że naszym Forumowiczom MN-owi i Makenzen nic się nie stało. Pewnie nie tylko mieli sporo szczęścia, ale także użyli rozumu
Wprawdzie jestem żeglarskim żółtodziobem, ale pływając na początku lipca z Jeżykami na stabilnej przecież Venusce, przeżyliśmy parę silniejszych szkwałów, dlatego czasami woleliśmy schronić się w jakiejś cichej zatoczce, czy pływać na zrefowanym grocie, niż połykać podchodzące do gardła serce przy większym przechyle... który przecież ani się umywał do tych spowodowanych opisywanym białym szkwałem. Odwaga to piękna cecha, ale brawura -- niekoniecznie...
Zastanawiam się cały czas jak wyeliminować tych, którzy nie powinni pływać 7 m jednostkami. Bo jedyne doświadczenie jakie mają to kurs na omedze. Przyznacie chyba że jest różnica pomiędzy np Tangiem a Omegą? Przyszło mi do głowy takie rozwiązanie. Zawsze jest tak, że każdy ma zaprzyjaźnionych ludzi, których umiejętności ocenia jako dobre. Gdyby na przykład armatorzy wymagali na przykład polecenia przez kogoś, to może miałoby to jakieś lepsze skutki. Albo sprawdzenie umiejętności przed wypożyczeniem komuś jachtu. Pamiętacie stare patenty? Takie coś można sobie samemu zrobić w Photoshopie i wydrukować. I każdy Wam na to da jacht, jeśli tylko macie kasę. Patent nie świadczy o umiejętnościach i doświadczeniu. A ludzie, którzy całe życie pływali po morzu? Na Mazurach jest zupełnie inaczej, jednostki zachowują się odmiennie i wszystko jest inne... Poza tym - nie masz doświadczenia, umiejętności, odwagi? - wypożycz jacht ze sternikiem. Tylko że wydaje mi się, że to jest nie do wprowadzenia w naszych realiach, ale można sobie pomarzyć. Moja przyjaciółka natomiast stwierdziła z właściwą sobie szczerością, że ci, którzy się poprzewracali to banda debili i takiego materiału genetycznego nie należy przekazywać dalej. Choć może to brutalne, to jest w tym trochę prawdy. Wszyscy tu mówimy, że jak się myśli, to da sie uniknąć takich sytuacji. Więc dlaczego tyle łódek się przewróciło i dlaczego te osoby zginęły? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciałabym jednak czuć tego, co czują ci, którzy przeżyli śmierć współzałogantów. Mam nadzieję, że uda się wywołać większą ostrożność u mazurskich i nie tylko mazurskich żeglarzy, na jak najdłużej...
Więc pijmy za tych, co poszli na dno...
Moja przyjaciółka natomiast stwierdziła z właściwą sobie szczerością, że ci, którzy się poprzewracali to banda debili i takiego materiału genetycznego nie należy przekazywać dalej. Choć może to brutalne, to jest w tym trochę prawdy. Wszyscy tu mówimy, że jak się myśli, to da sie uniknąć takich sytuacji.
Ja bardziej ogólnie bo jak już pisałem nie mam zielonego pojęcia o żeglowaniu. Chodzi mi o to, że czasami i najlepszy żeglarz przegra z żywiołem. Nie wszystko można przewidzieć, nie zawsze można uciec, nie zawsze wszystko się uda choćbyśmy całe życie spędzili na wodzie...
czasami i najlepszy żeglarz przegra z żywiołem.
Masz rację, ale jak się myśli i przewiduje to szanse na katastrofę zdecydowanie maleją. Trzeba mieć szacunek do tego żywiołu i świadomość, że na wodzie natura miewa ostatnie słowo. Ale żeglarstwo jest piękne...
"A ludzie, którzy całe życie pływali po morzu? Na Mazurach jest zupełnie inaczej, jednostki zachowują się odmiennie i wszystko jest inne..." Tenneniel
Masz rację, tylko z tym, że to morze stawia większe wymagania i ten, kto daje sobie radę na morzu, da sobie radę i na Mazurach, a rzadko odwrotnie. Na morzu ma się do czynienia z działaniem o wiele większych sił, trzeba przynajmniej liznąć nawigacji, bo brzegu nie widać, trzeba mieć pojęcie o locji, umieć czytać światła innych jednostek pływających, mieć obcykane prawo drogi, umieć się poruszać i pracować na pokładzie w takim przechyle, jakiego nie wytrzyma żaden jacht mazurski i umieć wiele jeszcze innych rzeczy.
Na Mazurach zarówno ja, jak i moja córka Julka /wicemistrzyni Polski w regatach morskich ćwiartek/ mieliśmy kłopot tylko z jednym - do jakiego stopnia można przechylić jacht mieczowy na burtę, aby nie doszło do wywrotki. Jak to jest na morzu wiemy, ale tam pływaliśmy na jachtach balastowych.
Reszta to pikuś, a poza tym brzeg w zasięgu ręki i to brzeg z zazwyczaj miękkim dnem, na którym nie zrobisz dziury w łódce.
Rysiek
do jakiego stopnia można przechylić jacht mieczowy na burtę, aby nie doszło do wywrotki. No i właśnie o to mi chodziło przecież. I może jeszcze o to, że na Mazurach jest zdecydowanie bardziej tłoczno niż na morzu, wszystko dzieje się szybciej. Nie twierdzę, że nie da się przesiąść z morskiej łódki na mazurską i nic nie spieprzyć, ale uważam, że pierwszy moment adaptacji może być trudny i opłacony niezłą dawką potu i adrenaliny. Pomijając fakt, że zwroty trzeba robić co chwilę, a nie raz na dwa dni:) Znajomy "wilk morski" będąc na Mazurach pierwszy raz od x lat wysztrandował na brzeg, bo zapomniał, że wypadałoby zrobić zwrot nie jutro, tylko za chwilę. Ale to już są takie sytuacje żartobliwe. A kwestia "morze czy Mazury" nadaje się na osobny temat :) Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby ktoś taki - doświadczony żeglarz morski (staram się unikać tutaj stopni) - był w czasie białego szkwału na wodzie. Raczej stawiam na chojraczących niedoświadczonych żeglarzyków ze świeżo prasowanym patentem. I chyba jeszcze ludzi, którzy po prostu znaleźli się w złym miejscu w złym czasie. Nie wszystko da się wytłumaczyć głupotą, czasem to po prostu tzw. zrządzenie losu... Bo natura jest ciężkim przeciwnikiem, z którym się nie da wygrać, ale czy dlatego trzeba zaprzestać prób walki?
I mamy kolejną czwartą ofiarę. Ile jeszcze? Po za tym to co media donosza na temat warunków pracy Woprowców. Brak pieniędzy na paliwo, brak łódek, nikt nie pomyślał o czymś do jedzenia dla nich itd. Mamy za sobą powodzie, huragany, białe szkwaly itd i nic się nie zmienia. Zawsze giną ludzie. Przyjeżdża premier, prezydent, wojewoda i g... z tego wynika. Są zapomogi, ale brak systemowych rozwiązań. Ile na Mazurach jest wodnych patroli policyjnych? Nad morzem kiedyś tak było (nie wiem jak jest teraz) że jak była zła pogoda to wywieszano czarną flagę i każdy kąpał sie na własną odpowiedzialność. Czy tak trudno ( a może trudno) policji przepłynąc po jeziorze z megafonem plus właśniem jakaś czarna flaga jako sygnał- spieprzać. Być może to sa mżonki, ale Warmia i Mazury żyja przede wszystkim z turystyki i powinno się tam zadbać o bezpieczeństwo turystów. W 1997 roku przeszła powódź przez Opole. Gdyby ludzie zostali ostrzeżeni nie byłoby takich strat. Wcześniej pisałem o Radiu Olsztyn, które cały dzień pieprzy bez sensu, a nie potrafią przygotowac porządnej prognozy pogody. SZlag mnie trafia za każdym razem jak jestem na Mazurach
powinno się tam zadbać o bezpieczeństwo turystów Tak - zgadzam się.
I wszędzie tym "turystom" tłucze się do pustych łbów (podtrzymam troszkę ton wypowiedzi) co wolno a co nie. Potem akcje - na wodzie, w górach, w jaskiniach... Drogie, często zupełnie niepotrzebne. Nieszczęścia na drogach... Wszędzie. Ale - oni i tak swoje. Wiedzą lepiej. I żeby WOPRowcy, GOPRowcy i inni nie wiem jak prosili, tłumaczyli, ostrzegali, stawiali setki tablic z nakazami i zakazami, ostrzeżeniami - oni swoje. Psu na budę!!!!
Dziad swoje - a baba swoje. Znasz to powiedzenie, Ryszardzie? Znasz.
Oczywiście, że tak. Z zasady my- Polacy jesteśmy krnąbrni i przekorni. Ale po przekazaniu przez władze takiej informacji, jezeli ktoś zostaje na wodzie to na własną odpowiedzialność i tak jak ktoś wcześnieju napisał,że wprowadzono opłaty za wywrotki i problem zniknął. Gdyby wprowadzić opłaty, to by się nagle okazało, że wszyscy grzecznie przestrzegają zasad. Woprowcy i policja by mieli pieniądze na paliwo, wypłaty i sprzęt. A parę osób by uratowało swoje życie.
I jeszcze jedno !!! Kategorycznie odbierałbym patenty za nieprzestrzeganie zasad.
Kategorycznie odbierałbym patenty za nieprzestrzeganie zasad.
I za pływanie na silniku, tam gdzie jest zakaz
Ale to wszystko co mówicie to jest leczenie objawowe... A trzeba zapobiegać, przynajmniej tak mi się wydaje. Pytanie brzmi, jak wprowadzić nawyki bezpiecznego pływania? Bo teoretycznie wszyscy jesteśmy mądrzy i wszyscy wiemy, jak się pływa bezpiecznie, a jednak takie rzeczy się zdarzają. Nie twierdzę, że biały szkwał nie zaskakuje, ale chodzi o to, jak go przetrwać nie tracąc głowy. Wiem, jaki jest mniej więcej program szkolenia na żeglarza. Wiem, czego ja uczę, ale co zrobić, żeby wszyscy uczyli dobrze? Choć może ja za wiele wymagam. Nie można przecież nauczyć ludzi, żeby byli rozsądni... Tylko dlaczego często-gęsto za cudzą nieodpowiedzialność płacą niewinni?
A za pływanie na silniku zabierałabym silnik, zaraz po wywiezieniu na koniec Wiartla
No, kochana, ty to okrutna jesteś...
Okrutna, wredna i tak dalej. I jeszcze boska, bo ja to bym sobie poradziła bez silnika na Wiartlu, podobnie jak E.T. Ale to chyba jednak hasło do afirmatora samochwalczego :)
A za pływanie na silniku zabierałabym silnik,
A było dopisać "tam gdzie zakaz"
Witajcie! Siedzę sobie w Giżycku i jednoznacznie donoszę - żyję. W krytycznym momencie byłem na Jeziorze Mikołajskim ok. 500 m od wejścia na Śniardwy. Po pierwsze: wichura pochłonęła takie żniwo dlatego, że była "chwilą przerwy" w słonecznym dniu z leciutkim wiaterkiem... Z Mikołajek wyszliśmy chyba o 13:15, wiało słabiutko i był upał. W połowie jeziora nad Śniardwami coś się zaciągnęło - wtedy podjąłem decyzję, że wchodzimy w jezioro najwyżej do Popielna. Chmura zaczęła szybko rosnąć i robić się czarna (zdjęcia - wkrótce po przyjeździe). Wtedy podjąłem decyzję o płynięciu do najbliższego portu - Wierzby. Gdy widziałem łopoczące żagle na Śniardwach, zarządziłem zrzucenie żagli i odpalenie silnika. Kazałem płynąć pod brzegiem Popielskiego Rogu, który w moim mniemaniu miał nas osłonić od wiatru znad Śniardw. Niestety - tu wiatr zawiał z południa znad Bełdan. Potężny cios wiatru obrócił łódź o 90 st., silnik nic nie dawał, mimo że pracował na max obrotach (śruba więcej była w powietrzu niż w wodzie - przez falę...). Wraz z kolegą Rafałem skoczyliśmy na balast, łódź zaczęła burtą nabierać wody. Wyszliśmy za reling, uwiesiliśmy się na wantach i zdołaliśmy wyprostować jacht. Łódkę obok przewróciło od razu (poczułem wtedy strach - ale nikt nie wpadł w panikę). Dopiero teraz (sic!) założyliśmy kamizelki. Cała reszta pięcioosobowej załogi również balastowała. Na nic zdały się próby obrócenia łodzi rufą do wiatru i dryfu (silnik zresztą po chwili zgasł, wkręciła się w śrubę lina z rolfoka, którą wymyło za burtę). Przez ok. 10 min. wisieliśmy za burtą balastując kolejne ciosy wiatru. Kipiel była niesamowita, nie słyszeliśmy się z 5 m, a fala rozpędzona wzdłuż Bełdan robiła z nami co chciała. Zaczął walić grad, ale po chwili wiatr osłabł nieco. Minęliśmy przewróconą łódź z uczepioną załogą, niestety nie zdołaliśmy nikogo podjąć, rzuciło nas ok. 15 m od nich. Po chwili z kolejnej łodzi podjęliśmy nie umiejącego pływać chłopaka (rzuciliśmy mu koło z liną). Wrzuciło nas w trzciny na północnym brzegu Mikołajskiego i... wyszło słońce i nastała kompletna cisza. Widok był przerażający, siedem przewróconych łodzi w zasięgu wzroku. Bardzo sprawnie zadziałały służby, pływały chyba 3 motorówki i wyławiały ludzi. Po zrzuceniu z siebie mokrych rzeczy wypchaliśmy się z trzcin i wróciliśmy do Mikołajek. A tam katastrofa, koszmarny pomnik Orlenu złamany, chyba 8 połamanych masztów wśród łódek na kei, wyrwane drzewa... Byłem kapitanem swojego jachtu (Tango 780 S) i poczuwam się do odpowiedzialności za narażenie swojej załogi na niebezpieczeństwo. Jednocześnie jestem dumny, że udało nam się to przetrwać i że wyszkoliłem dwójkę naprawdę dobrych załogantów.
PS. W Giżycku wisi ostrzeżenie przed wiatrem osiągającym w podmuchach 60-80 km/h... To jednak nie ponad 130 km/h! PS 2. Łódź "Nautilia", którą niedawno żeglowali Jeże z BB, wiatr zastał na Śniardwach. Załodze nic się nie stało, w łodzi zgiął się maszt, dzisiaj został wymieniony na nowy.
A co z Makenzen, mn?
Żyje, wszystko OK, utopiła telefon, więcej nie wiem.
Pasjonująca opowieść, Michałku!! To wielka ulga Cię tu znów widzieć/czytać całego i zdrowego
Popatrz, sypało się na tej "Nautilii", sypało, ale biały szkwał przeżyła A pomnika Orlenu jakoś mi nie żal
Do rychłego!
Jestem pod wrażeniem opowieści Michała...
Czy jak zlikwidowano karty pływackie to zaczęło sie topić więcej ludzi? Nic o tym nie słyszałem... Mam kartę na żółty czepek - nawet dla sprawdzenie się odnawiałem ją sobie chyba tamtego roku - ale już za 4 dychy... Numer 43396 - wystawiona przez Zarząt Wojewódzki WOPR w Katowicach.
Wystarczy przepłynąć w wodzie stojącej 1500 metrów dwoma stylami (co najmniej dwoma), w tym 200 metrów stylem grzbietowym. Pod wodą 15 mertów, w tym zanurkować na 3 metry. Skok do wody - 0,7 metra znad lustra. Proste:-)
I racja - odbieranie patentów - czyli zwykłych uprawnień w rodzajy prawa jazdy. Policja to robi szaleńcom - i co? I tak jeżdżą i zabijają ludzi - i siebie....
PZDR
dziób do wiatru, silnik na dużych obrotach
to nie zawsze zdaje egzamin. na mazurskich łódkach czarterowych z silnikiem zaburtowym pantograf rzadko bywa dopasowany. Wtedy przy średniej nawet fali śruba silnika co rusz wychodzi z wody i niemożliwym jest utrzymanie dziobu na wiatr. Jeśli mamy dostatecznie dużo miejsca lub odpowiednio ukształtowany brzeg lepiej ustawić się rufą. Wtedy gdy już mamy prędkość manewrową łatwo jest utrzymać kierunek (możliwe jest to nawet bez silnika).
mn napisał/a:
W połowie jeziora nad Śniardwami coś się zaciągnęło - wtedy podjąłem decyzję, że wchodzimy w jezioro najwyżej do Popielna
już tutaj należało rozważać uciekacie (może to robiłeś), ale nie zawsze do portu, raczej do najbliższego brzegu. Taaakkk.... Michal pisze: "wyszkoliłem dwójkę naprawdę dobrych załogantów" Tak myślisz, Michale? Na jakiej podstawie?
Co im przekazałeś?
Jak długo trwało to szkolenie?
Bez urazy, Michał... Szkoli i być może wyszkoli ich życie, woda i wiatr. Ty - możesz w tym tylko pomóc.
Ale - ja o czym innym.
Silnik nic nie dawał, bo większość czasu śruba pruła powietrze, nie wodę... Wyszkoliłem - bo weszli "zieloni" na pokład w 2002 i 2003, a teraz poradzili sobie znakomicie. Oczywiście nie przypisuję sobie decydującej zasługi. Ale zawsze jest ktoś, kto przekazuje na początku wiedzę - tak jak mi ojciec. Ale nie na każdej łodzi jest piątka młodych ludzi. Żeglują dorośli z dziećmi, emeryci...
Myślałem, że mówisz "wyszkoliłem" w odniesieniu do ostatniego rejsu, Michał. I jak powiedziałem - bez urazy. To nie było ŻADNA osobista wycieczka.
Zawsze jest ktoś, kto na początku przekazuje wiedzę i umiejetności. Nie zawsze - najlepiej, bo nie każy potrafi to "sprzedać"... I nie zawsze "sprzedaje" to co dobre, wartosciowe. Czasem - bajki.
I masz rację - nie zawsze i nie na każdej łodzi jest załoga - młoda. Są dzieci, dorośli, emeryci...
Czy to komuś z załogi uwłacza? Pogadaj z "emerytami" - nauczą Cię sporo. Nie tylko w sprawie żeglowania:-) Czasem - są kopalnią wiedzy - czasem - książką bajek "Z tysiąca i jednej nocy". Różnie to bywa:-)
Ważne, aby to była ZAŁOGA.
Inna sprawa to dzieci - takie naprawdę DZIECI na pokładzie i zabieranie ich w rejsy - wtedy, kiedy istnieje choć cień podejrzenia, że mogą być jakiekolwiek kłopoty. Że może nie być to "niedzielny" rejs. I - potem tragedie. Niekoniecznie na łódce - ot, posadzenie dziecka na materacu i zajęcie się - sobą... Płacz - a to była tylko chwilka... Wzięcie dzieciaka w góry - chyba dwulatka... Dziecko - ledwie przeżyło... 5-cio latek - na pokładzie bez kapoka... IDIOTYZM!!!! Nie jest ważne, czy była "pogoda" - czy nie.
Ot - życie i ludzka głupota.
Wcale nie trzeba "białego szkwału" czy "zwykłej burzy".
PZDR
Swoją drogą - ciekaw jestem - a masz takie wspomnienia - czy Ty byłeś przez rodziców ubierany w kapok? Wszak żeglujesz od - dziecka....
Jestem pod wrażeniem opowieści Michała...
Uważam....
Napisał ładnie - jak to Michał. Napisałem też - jestem POD WRAŻENIEM.
Czy w czymś uchybiłem? Jeżeli tak - przepraszam Jego i Ciebie - i wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni.
Bialy Szkwal to potoczne w srodowisku zeglarskim okreslenie zjawiska silnego wzrostu predkosci wiatru w stosunkowo malym przedziale czasowym, spowodowane najczesciej bardzo duza roznica temperatur na stosunkowo malym obszarze. Kazdy zeglarz wczesniej czy pozniej doswiadczy tego. O skutkach tego zjawiska lepiej nie mowic. Mozna tylko dyskutowac nad tym, czy mozna takie zjawiska przewidywac i jak zminimalizowac straty. Zadna szkola zeglarska ani mazurska, ani trzebieska nie jest w stanie tego przekazac. Zeglarz sam musi z duza intuicja to przewidziec, krecac nieustannie glowa wokol horyzontu. Zeglarz podobnie jak Polak madry jest po szkodzie, a szkody sa tym wieksze i bardziej dotkliwe, gdy gina ludzie. Na bezmyslnosc nie ma lekarstwa. Nie dalej jak wczoraj na jeziorze Selment Wielki (pojezierze elckie) bralem udzial w ratunkowej akcji. Nie trzeba czekac na Bialy Szkwal, przy pieknej zeglarskiej pogodzie (wiatr 3-4 w skali Beauforta) dwojka zeglarzy z Bialegostoku (ojciec i syn) mieli wywrotke na malym kabinowym jachcie typu Bez. Przyczyna: nagle wyostrzenie z kursu baksztag. Po dwugodzinnej akcji zeglarze i lodka staneli na nogach. Wyrazam swoje szczere wyrazy wspolczucia rodzinom ofiar Bialego Szkwalu na WJM oraz innych wypadkow zwiazanych z zegluga, jakze w tym sezonie licznych.
Kurs na prawo jazdy i "na żeglarza".... Czy można je porównywać?
Zapewne tak - tak jak można porównywać różne "szkoły" i "szkółki". Ale może - cofnijmy się troszkę w czasie - bo wielu wraca do tego "z łezką w oku". Wtedy - też nie zawsze było "różowo". I z wydawaniem "patentów" i z wydawaniem praw jazdy.
I przy jednym - i przy drugim często wspominano - resztę nauczy cię życie - droga lub woda.
Tak "z ręką na sercu" - jak wyglądal egzamin na prawo jazdy? Ot - często kończył się zapuszczeniem silnika, potem krótkie "wio i prrr", teczka wódki dla egzaminatora (instruktorów). I - po zawodach. Krzyż na drogę - i w drogę. Tylko - ile było wtedy tych samochodów - i ile było łódek? Czasem śmieszą mnie słowa - "posłuchaj starego kierowcy" (odnoszę posta do prawa jazdy!:-) )... Tak - stary to on może i jest. I - przeciez jeździ (prowadzi - jak to ładnie się mówi) już 30 - 40 lat. Tylko - ile i w jakich warunkach przejechał (przepłynął:-) ) Fakt - ma doświadczenie - ale kierowca, ten "świeży" - diświadcza teraz na drodze (wodzie) w ciągu roku tyle, ile tamten w ciągu 10 lat. Taka jest prawda.... I tylko od niego zależy, czy będzie chciał sobie to przyswoić i zapamiętać (te "dziwne sytuacje" i swoje takie czy inne reakcje) ) - czy też nie. Dobre rady... Warto ich słuchać - tylko jakże ciężko jest wybrać między naprawdę dobrą - a złą. Pomiędzy asekuranctwem - a zwykłą odtrożnością. Jest coś takiego - jak "zawalidroga" - na drodze. Jak nazwać tego na wodzie? Zawaliwoda?:-)
Można dyskutować, dyskutować, dyskutować.....
W "Kodeksie drogowym" jednym z podstawowych "punktów" było (dawno nie czytałem:-( ) że na drodze obowiązuje zasada ograniczonego zaufania.
Do innych uczestników ruchu drogowego - jak i do drogi:-)
Warto stosować to i na wodzie.
PZDR
Tak na "marginesie" - trzy dni temu, Żory. Pusta droga przez miasto. Jadę prawym pasem, przede mna autobus zajeżdżający na zatoczkę. Zmieniam pas na lewy - może ktoś z autobusu wyjść na jezdnię, choć - nie ma pasów... Mijam spokojnie autobus - predkość dopuszczalna w tym miejscu to 60 km. Prawy kierunkowskaz, dość ostry zjazd - auto niestety przyspiesza; nie popatrzyłem na licznik:-( Za około 120 metrów rondo, ograniczenie predkości do 40 km. Spokojnie hamuję silnikiem - jednak idzie to oczywiście wolno. Lekko na hamulce, bo już blisko - a tu widzę policję przyczajoną z radarem, uśmiech i - lizak:-) Cóż - trzeba będzie zapłacić:-( Na radarze pierwszy pomiar 72, drugi 68 kilometrów:-( - ale jeszcze prze znakiem ograniczenia do czterdziestki. Nie zapłaciłem - przyjemna pogawędka i tyle; nawet bez "pouczenia". Panie Władysławie - my tu polujemy nie na takich jak pan - na młodych "Kubiców" z kolczykiem w uchu:-) I fakt - ryk silnika, zjazd na pobocze - mają "nastepnego". Niech pan popatrzy, mówi policjant i pokazuje mi radar. A tam - 102 km/h. I niech to szlag - faktycznie kolczyk w uchu!:-)
Ale to już tylko taka opowiastka - choć z życia.
Może i na wodzie są podobne przypadki? Nie w przekraczaniu prędkości - tylko w przewidywanym manewrze?
Z jaką prędkością ten samochód dojechał by do ronda? Zrwedukować predkość ze 102 kilometry - prawie do zera na odległości około 80 metrów? Droga pusta - więc "można" wjechać na rondo - szybko i z piskiem opon na zakręcie... Z fantazją.....
Warto myśleć, warto przewidywać.... Na drodze, na wodzie, w życiu.
PZDR
Na domiar wszystkiego przekazuje cytat z meila, który dzisiaj otrzymałem z : Mazury.info.pl "W ubieglym tygodniu sejm przyjal poprawki Senatu do nowelizacji ustawy o sporcie kwalifikowanym. Zgodnie ze zmianami plywanie jachtami PONIZEJ 7,5m długości lub motorowkami o mocy silnika PONIZEJ 10 kW (ok.15KM) nie bedzie wymagało posiadania jakichkolwiek uprawnień. Nowe przepisy czekają na podpis Prezydenta"
Czyli róbta ludzie co chceta. Każdy kto poczuje nagłą miłość do żagli będzie sobie pływać. Jedyna nadzieja w mazurskich armatorach, że przeważy rozum nad kasą. Ale prywatny włąściciel będzie po za jakąkolwiek kontrolą.
O. Marek bardzo zgrabnie powiedział to, co miałam na myśli. Też wydaje mi się, że bezpatencie do 7,5 metra jest dobrym rozwiązaniem, pytanie tylko, czy po tym Szkwale, przejdzie. A tak w ogóle, to wydaje wam się, że człowiek zielony jest na tyle inteligentny, żeby sobie przyjechać na Mazury i wypożyczyć Sasankę 660, albo TESa 678? Myślę, że jednak nie. Poza tym uważam, że takie zachęcenie do robienia uprawnień jest lepsze od nakładania obowiązku posiadania patentu. Bo przecież są inne dokumenty stwierdzające umiejętności żeglarskie niż tylko patent PZŻtu. Są certyfikaty i inne takie. To prowadzi do powstania wolnej konkurencji jeśli chodzi o szkolenia, a co za tym idzie do podwyższenia jakości takich szkoleń. A to dobra rzecz. Tak mi się wydaje. I przepraszam za offtop, bo to raczej nie na temat...
Z jednej sttrony macie racje, a z drugiej chcielibyscie żeby ktoś koło Was prowadził samochód bez prawa jazdy? Zawsze znajdzie się jakiś ktoś kto zapłaci 1200 zł za Sasankę i wyplynie sobie na jezioro. Nawet na walec trzeba mieć specialne papiery, a niby co to za filozofia. Moim zdaniem jak zwał tak zwał ale łódka jest pojazdem, którym nie możesz sobie skręcać tak jak furmanką. Jakieś minimum wiedzy trzeba mieć. Ty Marku znasz zasady, wiesz jakie obowiazują na wodzie, ale taki ktos nie zna. jeślkli narazi siebie to jego sprawa, ale jeśli zagrozi bezpieczeństwu Twojej łódki dalej bedziesz tak twierdził? Ja pływam od 27 lat i sam popełniałem błędy i pewnie nie jeden jeszcze popełnię, ale widziałem wiele. Ludzie którzy mieli patenty robili takie rzeczy że móżg mi sie lasdował. Co by było gdyby ludzie bez prawa jazdy jeździli. Choćbyś nie wiadomo jak uważał, to predzej czy później ktoś Cie zabije.
Z jednej sttrony macie racje, a z drugiej chcielibyscie żeby ktoś koło Was prowadził samochód bez prawa jazdy? No ale Ci posiadający prawo jazdy/patenty też bywają zagrożeniem... Bo teoretycznie oczywiście, ale ja bez patentu mogę mieć 10x więcej doświadczenia niż osoba z patentem.
Z mojej strony "Niech żyje dobór naturalny".
Marku, jak najbardziej, ale tylko wtedy, kiedy dotyczy poddającego się doborowi naturalnemu. Ale w naszym kraju, niestety, posiadanie przez kogoś takiego papierka (pod warunkiem, że został uzyskany legalnie) pozwala mieć nadzieję, że posiada on minimum wiedzy dotyczącej korzystania z danego sprzętu. Gdyby dotyczyło to skakania z dachu własnego domu do wiadra na główkę, to powodzenia życzę, bo nie stanowią zagrożenia dla innych. Ale u nas naprawdę jest mnóstwo ludzi nieodpowiedzialnych. I już wyobrażam sobie sytuację, że tatuś kupuje synkowi, który nigdy nie był na łódce, na 16-te urodziny "Tango". Synek zbiera ekipę takich jak on i wypływaja na jezioro. Nikt nie ma pojęcia o żeglowaniu, ale przecież jakoś to będzie. I jeśli sobie zrobią krzywdę, to pies z nimi. Ale przez nich może ktoś zginąć. Taka dygresyjka teraz. Jestem motocyklistą i wiem, że podobne sytuacje zdarzają się na drogach. 16 lat, motocykl "szlifierka" jeżdżący 300 na godzinę kupiony przez ojca, brak umiejętności, ale "jakoś to będzie, przecież jeździłem na kumpla motorynce, na pewno umiem. A prawko sobie zrobię, jak już nauczę się jeździć, albo i nie, szkoda kasy... ". I przejeżdża na przejściu kobietę z dzieckiem, bo nie umiał wyhamować. I sam się zabija przy okazji. A taki dobry był dzieciak, mógł jeszcze pożyć... Może w bardziej odpowiedzialnych społeczeństwach tak, ale u nas...
Może w bardziej odpowiedzialnych społeczeństwach tak, ale u nas...
Typowo offtopicznie. Obudziło się w Tobie Czarku chyba jakieś polskie zakompleksienie. Gdzie indziej wcale nie jest lepiej z tym społeczeństwem. Gdzie indziej mają po prostu nieco inaczej zorganizowane przepisy prawne...
Ja Wam powiem tylko jedno.
Za komuny (mowa o latach 1980tych) przyjaciel wybrał się autostopem do - uwaga, uwaga! -- Europy Zachodniej. I tam w rozmowie z grupa tamtejszych (hiszpańskich, tureckich, angielskich itp) współtowarzyszy wyznał, że potrzebny jest papier, żeby jeździć na rowerze. Spojrzano na niego dziwnie i zapytano: "A na oddychanie też Wam papier potrzebny?"
I jeszcze drobiazg - w Polsce wynajmując auto, dajemy sobie zablokować na kartach kredytowych: A. "Udział własny" na wypadek nieszczęścia B. Koszty benzyny a 15 zł za litr na wypadek, gdybyśmy nie oddali auta z pełnym bakiem C. Koszt wynajmu, na wypadek, gdybyśmy nie chcieli zapłacić.
Dodatkowo, pan chodzi z nami na parking i wydaje auto, zeby miec pewnosc, ze widzimy rysy na aucie, a jak wracamy to idzie sprawdzic czy nie narobilismy nowych i czy bak jest pelny.
W Norwegii na lotnisku czeka gosc, sciaga naleznosc za wynajem z karty kredytowej z gory (za sam wynajem) i po prostu mowi gdzie auto stoi. Po powrocie, podjezdzamy do pana, ktory jeszcze dodatkowo nas odwieze w wygodne miejsce portu lotniczego.
W tej samej Norwegii na wynajęcie jachtu nie potrzeba żadnych patentów.
Tak to jakoś jest, że my jesteśmy złodzieje, wypadkowicze i nieudacznicy. Dziwne, ze sa kraje, gdzie stawia sie na odpowiedzialnosc obywateli.
Tyle komentarza.
I już wyobrażam sobie sytuację, że tatuś kupuje synkowi, który nigdy nie był na łódce, na 16-te urodziny "Tango". Synek zbiera ekipę takich jak on i wypływaja na jezioro. Nikt nie ma pojęcia o żeglowaniu, ale przecież jakoś to będzie. I jeśli sobie zrobią krzywdę, to pies z nimi. Ale przez nich może ktoś zginąć.
Wszystko wskazuje na to, ze tak bedzie. Ale coz na glupote, brak wyobrazni nikt zadnego lekarstwa nie wynalazl. Edukacje zeglarska zaczynalem w latach pieciedziesiatych ubieglego stulecia w klubie Ligi Morskiej, a po zmianie nazwy w klubach Ligi Przyjaciol Zolnierza i Ligi Obrony Kraju. Byly inne wladze, inne uprawnienia, inne dokumenty i inne wymagania. Nas zeglarzy nie interesowala ideologia tych wladz, interesowalo samo zeglowanie i do dzisiaj nam to zostalo. Chociaz na przestrzeni tylu lat nieraz dochodzilo do zagrozenia, ale w kazdej sytuacji wiedzielismy jak sie mamy zachowac. Czy byly podobne zjawiska jak te z 21 sierpnia? Oczywiscie, ze byly i nieraz stwarzaly zagrozenie.
Moim zdaniem zasady zeglowania pozostaly te same, ta sama teoria zeglowania, te same przepisy, ta sama meteorologia itp. No moze lodki sie zmienily dzieki nowym technologiom. Stare programy szkolenia na stopnie zeglarskie byly nieco inne od obecnych i tu upatruje sedno sprawy. Producenci wspolczesnych jachtow kabinowych wywieralo presje na wladze PZZ i dopieli swego, a owoce tych presji to tragedie na morzu i na srodladziu. Presja ta zostaly objete programy szkolenia na stopnie, wymagania egzaminacyjne i wreszcie uprawnienia zeglarzy. Pamietam, ze dawny stopien zeglarza jachtowego nie dawal prawie zadnych samodzielnych uprawnien. Uprawnial jedynie do mozliwosci pelnienia funkcji wykwalifikowanej zalogi. Stopien sternika jachtowego zas mozna bylo uzyskac po zaliczeniu 300 km obowiazkowego rejsu po wodach srodladowych zakonczonego egzaminem. A po uzyskaniu stazu morskiego min. 500 mil morskich dawal ograniczone prawa w zegludze morskiej oraz wszelkie uprawnienia na srodladziu. Moze tak powrocic do tych starych sprawdzonych zasad? Pozdrawiam!
Waldku przepraszam ale dobrze, że wspomniałeś o latach 50-tych. Chcesz powrotu? Chcesz klauzul? Chcesz zakazu wchodzenia do portu? itd? Bo ja nie. Tego zapewne nikt nie chce - nie w tym sensie, o którym piszesz.... Ale - ja chciałbym powrotu do tego, jak żeglarz - był żeglarzem... Człowiek - człowiekiem. Na wodzie, na drodze, w górach, na szlaku....
I nic do tego nie mają takie czy inne przepisy.
To jest tak, jak z ta wałkowaną aborcją - wolno czy nie. Co zmieniają tu przepisy - człowieka? To tak, jak kiedyś mówiło się o slubie cywilnym - "państwowe pozwolenia na prywatne itd..." Chodzi o to, by człowiek czuł się "rozgrzeszony" - bo przepisy są takie a nie inne? Pozwalają mieć "czyste ręce" - lub robią je "brudnymi"?
Jak nic przypomina mi to nasz sejm - i naszych polityków. Zresztą - przypomina mi to "to nie ja - to oni"... "Co nie jest zakazane - jest dozwolone"....
A gdzie zwykły CZŁOWIEK? Gdzie ŻEGLARZ? Gdzie KIEROWCA? Gdzie - MÓZG?????????
Czy na to naprawdę potrzeba PRZEPISÓW, USTAW, ZARZĄDZEŃ, PARAGRAFÓW ???
Troszkę odejdę od tematu - dla Dziadka Władka.
Czy pamiętasz Władku ostatnie kilkanaście lat? Mniej więcej 40-50% kierowców zapalało światła mijania w ciągu dnia przez cały rok. Robili to dla własnego i cudzego bezpieczeństwa, nikt im nie kazał. Ustawodawcy bojąc się wyborców wyposazonych w "maluszki" (mające słaby układ elektryczny) przez lata całe torpedowali wprowadzenie do Kodeksu Drogowego obowiązku jazdy na światłach. A mimo to, niemal połowa kierowców posługiwała się zdrowym rozsądkiem. Z drugiej strony, kierujący wciąż wsiadają po alkoholu za kierownicę, mimo, iż jest to surowo zabronione.
Czy przepisy cokolwiek naprawdę regulują? Powinny, gdyż nierzadko regulują zasady, powodują, że jest się o co oprzeć. Z drugiej strony "Nie na nas Polaków zakazy!"
Mówienie o tym, że kiedyś było dobrze, a teraz jest źle to myślenie magiczne, klasyczny przykład "konfliktu pokoleń", rozumowania na zasadzie "Za moich czasów..."
Miałem wtedy, ECH, trzynaście lat... Pamiętam, jak się chlało w bramach, rozpijało ćwiartkę na czterech. Na drogach było pusto -- bo nie było aut. Na Mazurach było mało żagli -- bo mało kto mógł sobie pozwolic na żeglowanie. Mnie jakoś nie było stać, a jedyna praktyczna droga jak dla mnie to był Yacht Klub Polski - na całą stolicę. U nas górniczych klubów żeglarskich jakoś nie było...
Dodam coś ważnego -- YKP życzył sobie, bym był żeglarzem regatowym. Przy przyjmowaniu na kurs było losowanie -- jedna grupa została wylosowana jako przyszli żeglarze-turyści, a ja trafiłem do regatowców -- do czego nie miałem serca. Chciałbyś, Władku, żeby i dziś tak było?
Przykład Antka z Norwegią chyba wydaje mi siętrafiony, bo znam podobne klimaty ze Szwecji. Tam przepisy są troszkę bardziej restrykcyjne od naszych, ale znacznie lepiej EGZEKWOWANE. I tu leży pies pogrzebany. Najpelsze prawo na świecie nie zastąpi nam porzadnie wykształconego w przepisach i dobrze opłaconego gliniarza, któremu nie będzie się opłacało brac 100 pln w łapę. z trzykrotne przekroczene przez delikwenta prędkości. Nie jestem zwolennikiem donosicielstwa, ale auto zachwujące się podejrzanie sprawia, że Szwed sięga po telefon i informuje służby. Podobnie u nas powinno być z żeglarstwem. Przecież czasem z daleka widać że łajbą plyną kompletni dyletanci. A już w przypadku kolizji powinno być jak na drodze - policja i alkomat.
Nie jestem zwolennikiem donosicielstwa
Tak też zacząłem temat "Prawko, autko, policja": "Byłem w Bochni w niedzielę... Na parkingu przy basenie i wokół tego parkingu szalało sobie BMW z młodymi ludźmi... Było godzina 11 przed południem.
Nie mogłem się dodzwonić na 112:-( - podjechałem pod policję, zgłosiłem "szalejące auto", podałem numery rejestracyjne, swoje nazwisko... Poprosiłem o przeszukanie miasta przez patrole... Póki nie dojdzie do nieszczęścia. Jak widać - zlekceważono to....
Trzeba było TYLKO 12 godzin, aby doszło do tego, by to BMW rozbiło kilka samochodów... Zdarzenie miało miejsce niecały kilometr dalej... "
Powiadomić policję czy WOPR czy też inne służby... Można. Czasem jest lub będzie tak, jak wyżej. Czasem - zwykłe skrupuły - przecież to znajomi!!! Przecież tydzień temu.... W Sztynorcie....
Antku -
Nie jestem zwolennikiem donosicielstwa*, ale auto zachwujące się podejrzanie sprawia, że Szwed sięga po telefon i informuje służby.
Zaraz, zaraz...Ja wiem, że nasze społeczeństwo jest zrażone do "donosicielstwa" ale ten przykład wyżej to nie złośliwy donos a po prostu ratowanie życia. Być może też swojego. Właśnie przez takie podejście nikt u nas nie reaguje na bójkę na ulicy, pijanego kierowcę itp. Bo to "nie moja sprawa". Sąsiad leje żonę i dzieci ? Nie moja sprawa... etc. Kiedyś mój znajomy po alkoholu wsiadał do samochodu. Kiedy nie udało mi się Go powstrzymać zadzwoniłem na policję. Wysiadł momentalnie a jeszcze później miał do mnie żal. Ale jak będzie trzeba to jeszcze raz zadzwonię. Wolę żeby stracił prawo jazdy niż życie.
A wracając do wszelkich pozwoleń, uprawnień i innych takich papierowych świstków. Każdy się zgodzi pewnie ze mną, że piesi również stanowią zagrożenie na drodze. Czy ktoś wymaga "patentu" na chodzenie po ulicy ?
*pogrubienie moje
Tak to jakoś jest, że my jesteśmy złodzieje, wypadkowicze i nieudacznicy. Dziwne, ze sa kraje, gdzie stawia sie na odpowiedzialnosc obywateli.
To nie jest dziwne, że są takie kraje. Tylko u nas z tą odpowiedzialnością chyba jest trochę gorzej. Jak jest zagrożenie pożarowe w lasach, to słyszy się teksty "co, ja nie wejdę? P....lenie, nikt mi nie będzie zabraniał". Jak jest zagrożenie lawinowe w górach, to są podobne teksty: "ja nie pójdę? P....lenie, mnie się nic nie może stać". To tyle w kwestii naszej odpowiedzialności.
Jasne, Czarek. Tak niestety jest.
Wracając do żagli - ileż czasem "podziwu", prawda? Balangowali prawie do rana - a już pod żaglami... "Twardziele"...... Ci to mają "łeb".... "Prawdziwi żeglarze"....
Można śmiało wrócić do piosenki - "szanty" - "Z pijanym zeglarzem co zrobimy Z pijanym zeglarzem co zrobimy Z pijanym żeglarzem co zrobimy Gdy przyjdzie raniutko".....
Można dyskutować czy patenty są potrzebne czy nie. Osobiście uważam, że tak BO: 95 % społeczeństwa uważa, że jesli chcę jeździć samochodem to muszę mieć prawo jazdy, a idąc tokiem myślenia niektórych forumowiczów to po cholerę mi prawo jazdy, jeśli mam prywatny samochód i chcę nim jechać na wakacje. Po co w takim razie sa przepisy ruchu drogowego. Jeśli mam ochotę skręcić pod prąd to skręcam i mam w d... zakazy. Oczywiście znajdzie się zawsze kilku co tak zrobi. zeby latać samolotem trzeba mieć kwalifikacje żeby prowadzić pociąg tez trzeba miec kwalifikacje nawet taksówkarz musi mieć specjalne kursy ukończone walcowy na walcu tez mus mieć a dlaczego??? Bo przy każdym ruchu kołowym, lotniczym itd. obowiązuja pewne zasady, którze trzeba znać, a egzamin potwierdza czy je znasz. Egzamin na żeglarza to potwierdza. Można dyskutować nad jakością szkoleń, ale mimo to ktoś taki po takim kursie zna minimum. Inaczej mielibyśmy całkowitą anarchię. Nie możey z góry zakładać, że wszyscy Polacy to kombinatorzy, pijacy, oszuści i naciągacze. Normalni ludzie chcą żyć normalnie i przestrzegają zasad współżycia z sąsiadami, nie przekraczaja prędkości, włączają światła, nie syfią na ulicy itp. Jednym słowem chcą żyć uczciwie. Jadąc samochodem nie mogę się zastanawiac cały czas czy facet w aucie na przeciwko ma prawo jazdy czy nie? Tak samo musi być na wodzie, w powietrzu, na torach itp. Zawsze będziemy spotykać nawalonych ludzi w aucie czy na jachcie, na nich zwrócimy uwagę i tak jak Dziadek napisał trzeba to cholerstwo piętnować, a nie odwracac się tyłem do tego tak jak my-Polacy mamy to w naturze.
Można dyskutować nad jakością szkoleń, ale mimo to ktoś taki po takim kursie zna minimum
Tak właśnie. Rychu
Witajcie!
Waldku przepraszam ale dobrze, że wspomniałeś o latach 50-tych. Chcesz powrotu? Chcesz klauzul? Chcesz zakazu wchodzenia do portu? itd? Bo ja nie.
Nie wspominalem o klauzulach i innych utrudnieniach stawianych zeglarzom w czasie komuny. Jedynie wypowiedzialem sie na temat przyczyn tragedii jakie dotykaja zeglarzy. Dalej uwazam, iz obecne programy szkolenia na stopnie zeglarskie to wielkie uproszczenie a ich realizacja w wiekszosci to 50 - 60%. Obecny posiadacz patentu "zeglarza jachtowego" to pan na srodladziu, ktory sie z nikim i z niczym nie liczy. Chwale dalej dawne programy szkolenia, system stopni zeglarskich, wymagania egzaminacyjne, odbywanie obowiazkowych rejsow stazowych oraz szkolenie praktyczne zeglarzy na lodkach bezkabinowych typu "Omega", "Zefir", "DZ", "SZ", Trener itp. W programach szkolenia na stopnie zeglarskie nalezy rozszerzyc przedmiot RATOWNICTWO. Pozdrawiam!
Witaj, Makenzen - cieszę się że jesteś cała i zdrowa - tak jak reszta żeglarzy z Waszego rejsu. Piszesz: " Wszystkie trzy załogi z naszego rejsu (płynęliśmy dwiema dezetami i Makiem) są w 100 % całe i zdrowe."..... " wysiedliśmy z dezet i trzymaliśmy je na cumach przy brzegu kanału."... "Gdzie w tym czasie był Mak - trudno powiedzieć, bośmy go odsadzili w drodze"
No właśnie - gdzie był Mak? Płynęliście przecież RAZEM....
Marku - sam sobie odpowiedz na to pytanie - dlaczego tak źle się czasem kojarzą szanty, żeglarstwo. Z piwem, piciem....
Spróbuj.
Witaj, Makenzen - cieszę się że jesteś cała i zdrowa - tak jak reszta żeglarzy z Waszego rejsu. Piszesz: " Wszystkie trzy załogi z naszego rejsu (płynęliśmy dwiema dezetami i Makiem) są w 100 % całe i zdrowe."..... " wysiedliśmy z dezet i trzymaliśmy je na cumach przy brzegu kanału."... "Gdzie w tym czasie był Mak - trudno powiedzieć, bośmy go odsadzili w drodze"
No właśnie - gdzie był Mak? Płynęliście przecież RAZEM.... Witaj Dziadku Władku! :) Z tym "razem" to różnie bywało. Każdego dnia uzgadnialiśmy, dokąd płyniemy, staraliśmy się trzymać razem, ale momentami traciliśmy kontakt wzrokowy ze sobą. Podejrzewam, że Mak w czasie burzy był też w kanale Tałckim, ale na tyle daleko od nas, że nie było go w zasięgu wzroku. Mea culpa, że nie zapytałam, gdzie ich złapała ta burza, ale wszyscy wtedy byliśmy jacyś tacy zakręceni... ale mniejsza o większość, jesteśmy wszyscy cali, zadowoleni z rejsu i wypoczęci po urlopie, pełni zapału do pracy (yhy ) :)
Dziadku Władku - nie przejmuj się tak moimi słowami zawsze, ja byłem po tym huraganie przez kilka dni naprawdę w "dziwnym" nastroju... Potem miałem na Mazurach 4 dni i 4 noce z wiatrem 7B, niemal stałym... Nie chcieliśmy już za bardzo szaleć, pływaliśmy mało, na jednym żaglu, komplet stawialiśmy dopiero jak zelżał do 5-6B... a cumy nam w porcie zerwało :)
Tango 780 w wersji sportowej.
No dobra, ale już na dużym refie i małym foku można sobie pływać Tangiem 780 sport przy 6B i domyślam się, że jest niezła jazda. Poza tym wydaje mi się, że wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba to robić z głową. Chyba nikt nie robi rufy z przerzucaniem talii przy 6B:) albo przynajmniej nikt rozsądny.
W rejestracyjnym jest długość 7,80 m i 27 m kw. żagla.
Oczywiście racja - dlatego ja unikałem 7B, na 6B jeszcze da się pływać, choć ciężko. Najlepsza jest "piątka". Venus np. znacznie lepiej znosi moim zdaniem takie warunki, bo jest ciężka i trudniej wchodzi w przechył. Na moim Tangu trzeba było w takich warunkach niesamowicie balastować i pracować żaglami i sterem. A że znowu nie kupiłem rękawiczek i robiłem wszystko gołymi rękami... to odechciewało mi się.
Czy startujący w regatach grzeszą brakiem rozsądku? Bo w takich wypadkach zdarza się przerzucanie grota ze wzgędu na czas. Okej, ale my zdaje się cały czas rozmawiamy o rekreacji, prawda? Regaty to inna sprawa... Człowiek pływający regatowo zna swój sprzęt i wie, na co i kiedy może sobie pozwolić, co nie zawsze jest prawdą jeśli chodzi o czarter. Ja nie robię takich ruf przy takim wietrze, bo zwyczajnie mam za mało siły, żeby tą talię utrzymać nie wylatując za grotem za burtę.
Za zaciekawieniem przeczytałem w temacie "Mój pierwszy raz" wrażenia Little Jo. z pierwszego jej rejsu - po Bałtyku. Ciekawie napisane:-)
"Kapitan okazał się absolutnie nieodpowiedzialnym gościem (np. tańczył na salingach, a potem rzucał się na grota i bez asekuracji zjeżdżał na pokład /wszystko fajnie i pięknie, tylko że... załoga była w sumie dość zielona, więc jakby złamał kręgosłup na środku Bałtyku, to moglibyśmy mieć maaały problem/)"
No właśnie... Popisywanie się, brawura... Dlaczego???
Ilu załogantów było "mniej zielonych"? Czy - daliby sobie radę w tym rejsie, gdyby naprawdę coś się stało? Gdyby "maaały problem" urósł do dużego?
Czy skończyło by się na "owocnych" - czy "bezowocnych" poszukiwaniach jednostki?
Malutki obrazek ze szkolenia - taki "z pierwszej ręki".....
Ciekaw jestem, co to była za jednostka....
Ja się nie popisuję, zawsze miałem dużo pokory nawet wobec najmniejszej wody. Kocham żeglować przy 5-6B, ale powyżej włącza mi się już hamulec.
Właśnie, Michał, o to chodzi. Cieszę się, że taki jesteś. Jaki powinien być, według Ciebie, dobór załogi na rejs, który opisała Little Jo. ?
Ilu powinno byc ludzi z ty dużym, naprawdę duzym doświadczeniem, aby zapewnić bezpieczeństwo jednostce? Nie przyglądałem się nigdy temu pod tym kątem. Ciekaw jestem, jak wygladało to w tamtym rejsie.....
Ośrodek, w którym się wychowałem żeglarsko organizuje co roku morską akcję szkoleniową. Oprócz kapitana, który ma najwyższe doświadczenie ze wszystkich funkcje pierwszego i drugiego oficera zawsze pełnią osoby z uprawnieniami min. sternika jachtowego. Jacht jest 5-cio osobowy więc pozostałe dwie osoby załogi to młodzi adepci sztuki żeglarskiej. Pomimo dość młodego wieku załóg, wielkim zaskoczeniem dla mnie jest odpowiedzialność tych ludzi. W tym roku kolega został kapitanem jachtu, pomimo niezadowolenia załogi stali prawie tydzień w porcie ze względu na sztormy na Bałtyku. Często bywa tak, że dowódcy jednostek ulegają pod presją zachcianek załogi, ale mam nadzieję, że się to zmieni i zdrowy rozsądek zwycięży.
Po białym szkwale były 3 dni słabszego wiatru, a potem 4 dni i 4 noce 7B. Pływaliśmy mało, czasem 1h dziennie, najczęściej na 1 żaglu, co raczej wcześniej mi się rzadko zdarzało. Po wymianie załogi miałem 4 osoby "zielone" i tylko 2 z doświadczeniem (w tym ja), więc nie było co szaleć.
O, właśnie chciałam to napisać. Osoby znające się to co najmniej kapitan i dwóch pierwszych oficerów. To znaczy pierwszy i drugi. No. Dlatego, że jak są to osoby dostatecznie inteligentne (jeśli nie są dostatecznie inteligentne to nie dostają takich funkcji, prawda?), to są w stanie zapanować nad sytuacją i wydać konkretne polecenia, w razie gdyby coś się działo. Nawet jeśli jednostka mieści więcej niż 5 osób. Teoretycznie czasem może być tak, że załogantowi wydaje się, że wie więcej od kapitana, a to nie jest dobra sytuacja. Ale przecież wszyscy wiemy, że na morzu nie ma demokracji. I dlatego zgadzam się też z SoRem, decyzja kapitana jest ostateczna. A wiesz, Dziadku Władku, na szkoleniówkach śródlądowych często instruktor jest jedynym, który ma jakiekolwiek pojęcie o żeglowaniu na sześcioosobowym jachcie. I też jest bezpiecznie. Jeśli instruktor ma głowę.
Ja pisałem o morzu:-) Tam jednak jest inaczej, prawda?
I to, co mówisz jeśli instruktor ma głowę! Ale nie może być tak jak mówisz -
Generalnie raczej nie wyznacza się Kapitana i oficerów na śródlądziu:) Też mówiłam morzu. A instruktor jako taki faktycznie powinien mieć pojęcie większe niż jakiekolwiek. Źle się wyraziłam. Ale też nigdy nie powinien mieć ostatecznego pojęcia. Moi instruktorzy zawsze powtarzali, że jest jeszcze milion rzeczy, których nie wiesz. I nigdy nie możesz się do końca pewnie czuć. Przez cały czas się uczysz. Tylko kursant nie może wiedzieć, że jesteś niepewna. Świadomość własnej niewiedzy powoduje, że człowiek naprawdę się pierdyliard razy zastanawia, zanim coś zrobi, nawet jeśli ma na to mniej więcej 30 sekund. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do głowy. Owszem - wypadki chodzą po ludziach, ale człowiek z głową jakoś potrafi je przewidzieć i się na nie przygotować. Tak ja myślę.
Liczyłem, Marku, że wypowiedzą sią młodzi ludzie. Ale dobrze. że dołączyłeś do nich i Ty (wszak jesteśmy ciągle młodzi!!!:-) ). Oczywiście, że nie można osądzać rejsu, uprawnień załogi ani innych wydarzeń na podstawie jednych wspomnień. Nawet nie wiemy (a ja chiałbym w dalszym ciągu) co to była za jednostka, nie wiemy gdzie tak dokładnie pływała, jak była (tak do końca) załoga, warunki rejsu... Wiemy tylko, że być może nie była to eskapada na zbyt wysokim poziomie (ale od czegoś trzeba zacząć). Wiemy, co i jak napisał na zakończenie kapitan...
Teneniel ma oczywiście CAŁKOWITĄ rację.
Wiem, że każda śmierć jest niepotrzebna, jest tragedią. Jednak więcej osób w topi sie pływając wpław (i nie używając żadnego sprzętu) w ciągu tygodnia niz ginie na jachtach w ciągu kilku albo kilkunastu lat. Że nie wspomnę o drogach Ale w tym kraju niestety jest tak, że jak w jednym miejscy zginie 10 osób to od razu: "ograniczamy, badamy, dajemy biurokrację etc. etc... (vide jakiekolwiek wypadki >10 zabitych). A jak dzień w dzień giną setki ale "pojedynczo" to oczywiście niech sobie giną... Prezydent i minister nie mają gdzie jechać (a jakoś nikt nie mówi ograniczmy jazdę samochodami...)
Tak sobie luźno myślę, że z powodu tego wypadku całościowy długofalowy bilans śmierci będzie mniejszy, bo niektórzy ludzie trochę zaczną uważać. A bezpieczeństwo nie wynika z restrykcyjnych praw tylko z odpowiedzialności. Do tego te dwa czynniki (restrykcyjne prawa i odpowiedzialność) nie mogą współistnieć... A nasi prawodawcy tego nie wiedzą (a może niektórzy wiedzą i czynią celowo rygoryzują prawo...).
I nie dlatego w Polsce są restrykcyjne prawa, bo ludzie są mało odpowiedzialni, ale wprost przeciwnie...
Tak sobie luźno myślę, że z powodu tego wypadku całościowy długofalowy bilans śmierci będzie mniejszy, bo niektórzy ludzie trochę zaczną uważać. Ze skromnego doświadczenia mogę przyznać Ci Tomku po części rację, będzie bezpieczniej ALE do końca tego sezonu a za rok znów to samo Problemem naszego kraju jest brak egzekwowania prawa oraz przestarzały system przepisów.
Raczej nadmiar przepisów...
Raczej nadmiar przepisów... W dodatku często niejasnych - i jak szary obywatel ma wiedzieć co mu wolno a co nie, co powinien a czego nie. Wystarczy mieć nadzieję, że nasze wnuki doczekają czasów, aż będziemy mieli nowoczesny i przejrzysty system przepisów prawnych. Niedawno chciałem się dowiedzieć jak to wygląda z przepisami odnośnie ubezpieczenia OC - po drugiej stronie ustawę odłożyłem do kosza, tego się czytać nie da
Ale co znaczy nowoczesnych? mi by wystarczyły starożytne przepisy typu Rzymskiego :) (z tymi wszystkimi łacińskimi sentencjami co to robić in dubio i że nemo iudex) a nie nowoczesne, bolszewickie lub unijne...
Edit: Co roku produkowane jest ponad 13000 stron ustaw rozmaitych. I jak tu znać prawo? A przecież ignorantia iuris nocet, ale tylko w cywilizacji prawa Rzymskiego... W Sowietach wcale nie...
Tomku Możesz do swojego podpisu na stałe dołożyć dodatek: "i Jurek O. też tak myśli" Pozdrawiam
Fajne te umpa-umpa ;)
Fajne te umpa-umpa ;) Nooo... Obiektywnie - trzeba sporo umieć, żeby je dobrze zrobić (ładnego jelenia, też nie każdy namaluje!). Tylko - dlaczego w "szantach"? (Niech ktoś to szybko wywali, zanim się zacznie...)
A tak poważnie - możesz ten dopisek doklejać zawsze, gdy będziesz wygłaszał WŁASNE zdanie. Idę na to ryzyko. Pozdrawiam
Edit: Co roku produkowane jest ponad 13000 stron ustaw rozmaitych. I jak tu znać prawo? Nie wiedziałem, że aż tyle. Jednak kodeks Hammurabiego jest bardzo ciekawym rozwiązaniem, oczywiście wymaga małej zmiany - a mianowicie likwidacji podziału na stany tak, aby wszyscy byli równi.
No właśnie - taka nowomowa... Słowa całkowicie zmieniają znaczenie... Liberalny - ten, co ogranicza wolność, postępowy - bolszewicki, sprawiedliwy - złodziejski... Dlatego uważam na różne slogany, typu "podatek liniowy, nowoczesne prawo, troska o kierowców"...
Ale co znaczy nowoczesnych? mi by wystarczyły starożytne przepisy typu Rzymskiego :) (z tymi wszystkimi łacińskimi sentencjami co to robić in dubio i że nemo iudex) a nie nowoczesne, bolszewickie lub unijne...
Edit: Co roku produkowane jest ponad 13000 stron ustaw rozmaitych. I jak tu znać prawo? A przecież ignorantia iuris nocet, ale tylko w cywilizacji prawa Rzymskiego... W Sowietach wcale nie...
Tomek jestem bardzo po linii Twoich poglądów politycznych Jednak co do prawa rzymskiego to nie do końca mogę się z Tobą zgodzić (chociaż zdaję sobie sprawę z dyskusyjności mojej opinii) Moim skromnym zdaniem początek degrengolady prawa należy szukać w przejmowaniu wzorców rzymskich na grunt zwyczajowego prawa średniowiecznego. Przodowała w tym cała germańska rodzina prawna (do której i my się zaliczamy) Moim zdaniem zwyczajowe prawo (czyli cos co w pewnym stopniu nadal funkcjonuje w anglosaskiej rodzinie prawnej) jest czymś bliższym mentalności ludzkiej. Pozdrawiam
Simon, mogę się zgodzić. Ale albo rzymskie, albo zwyczajowe. A przede wszystkim spójne...
Simon, mogę się zgodzić. Ale albo rzymskie, albo zwyczajowe. A przede wszystkim spójne...
Dokładnie Pozdrawiam
2005 - Pablo Koprowski [*] 2006 - Józek Kaniecki [*] 2007 - 8 n/n żeglarzy na Mazurach [*]
3 lata, 3 znane mi tragedie
Wszyscy ONI, tak jak My byli zapalonymi żeglarzami, wszyscy kochali wodę i swobodę, wszyscy pragnęli złapać wiatr w żagle. Wszystkie te marzenia w ciągu jednej chwili uleciały w nicość. ONI jak i wielu innych o których nie wiemy, już nigdy nie złapie w ręce steru, nie naciągnie żagli, nie poczuje tego co najbardziej kochali. Zostawili na ziemskim padole rodziny, zostawili swe pasje.
Może porywam się z motyką na słońce, ale wczoraj miałem sen.
Ujrzałem zarys pomnika upamiętniającego WSZYSTKICH TYCH, któryrzy teraz są już w Hilo. Ujrzałem...i olśniło mnie.
Wpadłem na pomysł zebrania pieniędzy i ufundowania WSZYSTKIM nieżyjącym żeglarzom pomnika. Stałby gdzieś na Mazurach, nawiązując jednocześnie do Białego Szkwału. Pieniądze możnaby zebrać, organizując kilka koncertów. Niekoniecznie tak wielkich jak Zobaczyć morze....Wystarczy kilka mniejszych koncertów w tawernach. Macie jakieś pomysły co do tego przedsiewzięcia?Ludzie którym wczoraj powiedziałem o moim pomyśle są chętni pomóc.
Moja głowa to w tej chwili wulkan pomysłów, ale wolę poczekać na opinie zanim odkryję przed Wami swoje karty;)
Connor, jestem z Tobą.
Po 1: warto by to przesunąć do "Żeglarstwo, sport i harcerstwo". Po 2: znalazłem najlepszy film z "białego szkwału" - widać łódkę walczącą o przetrwanie. Robiłem mniej więcej to samo - na szczęście mi nie rozwiało foka. http://www.tvn24.pl/0,824..._wiadomosc.html
Co do upamiętnienia ofiar: jest tablica przed kościołem M.B. Różańcowej w Mikołajkach (to nie ten nowy z wieżą widokową - po wyjściu z portu na przelotową ul. Kajki należy skręcić w prawo i iść ze 200 m).
PS. Mam prośbę - CZY KTOŚ WIE gdzie to jest filmowane???? Po lewej jakieś budynki, po prawej wejście do kanału, jezioro jak szeroka rynna... Tałty?
Po 1: warto by to przesunąć do "Żeglarstwo, sport i harcerstwo". Załatwione, choć równie dobrze sam mogłeś to zrobić W galerii szanty24 jest ciekawe zdjęcie zrobione przez kolegę mn na j. Mikołajskim, 10 minut przed uderzeniem żywiołu. Mnichał, masz jeszcze jakieś? Wrzuć, jak możesz!
Aha - napisane jest, że filmowane na Jez. Mikołajskim. Czyli ja dokładnie z tym samym walczyłem może kilometr dalej. Zapomniałem, że też mogę znowu przenosić :))))) Kolejne zdjęcia wkrótce wrzucę, skoro jest potrzeba, choć przydałoby się na Szanty24.pl stworzyć osobny dział zdjęciowy "żeglarstwo". Makęzo, może zadziałasz jako redaktor powyższego?
Jak na mnie to to jest Przeczka na Śniardwy. Przynajmniej na początku tak wygląda. Ale ja się tam na tym nie znam... Swoją drogą "szokujący film" - znowu chcecie to rozgrzebywać?
No, płyną z Bełdan na Mikołajskie prawdopodobnie, wnioskuję po przystani promu na Wierzbie, po prawej.
Hm, przy promie na Wierzbie to już horyzont (brzeg Mikołajskiego) jest znacznie bliżej. I węższe jezioro jest. Po gruntownym przemyśleniu uważam, że to Mikołajskie za Mikołajkami (tam chyba są jakieś znaki na brzegu... muszę sprawdzić za rok). Ludzie mogli stanąć gdzieś przy brzegu na Mikołajskim. Ale pewności nie mam żadnej.
Dzisiaj, w rocznicę pamiętnej mazurskiej burzy, ruszyła w sieci żeglarska pogodynka: http://www.zagle.pogodynka.pl . Może się przyda.
To już rok...
Dwa...
Jak podano w tym artykule, uroczystości upamiętniające te tragiczne wydarzenia odbyły się wczoraj. Zagrali Andrzej Korycki i Dominika Żukowska.
Tak samo jak rok wcześniej. Coś się jeszcze działo rok temu w Mikołajkach przy okazji odsłonięcia tablicy - ale to nie w rocznicę.
BTW w tym roku po raz 2 zapaliłem pod tablicą znicz. Chyba wnukom będę opowiadał, że to przeżyłem
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfotoexpress.opx.pl
|
|
Cytat |
A jakoĹź uczyÄ majÄ
nie umiejÄ
c sami? MuszÄ
pewnie nadĹoĹźyÄ kazania baĹniami. Jan Kochanowski (1530-1584), Zgoda Filozofia jest zdrowym rozsÄ
dkiem w wyjĹciowym garniturze. Haurit aquam cribo, qui discere vult sine libro - sitem czerpie wodÄ, kto chce uczyÄ siÄ bez ksiÄ
Ĺźek. A kiedy strzyĹźesz owieczki, opowiadaj im bajeczki. Jan Sztaudynger I w nieszczÄĹciu zachowuj spokĂłj umysĹu. Horacy (Quintus Horatius Flaccus, 65-8 p. n. e)
|
|